Odcinek 63

- Klęska!, klęska! Straszna Klęska! - Mikołaj Styczeń chodził z kąta w kąt chłodnego mieszkania, chronionego przed wszechobecnym upałem przez grube mury starej kamienicy. - Tylko sam przewodniczący, tfu... sam marszałek, cholera ten upał całkiem w głowie miesza... sam nasz premier ukochany może ten nieszczęsny kraj uratować!

Styczeń szarpał resztki cienkich wąsików, przecierał łysinę zdartym z własnej piersi podkoszulkiem i nerwowo stukał w klawisze pilota. Przeskakiwał z kanału na kanał, wypatrując wszędzie upragnionej, opalonej sylwetki z grzywą tapirowanych siwych włosów, odpornych pod hełmem lakieru na wszelkie wichury i huragany.

- No co pokazują, co pokazują! - pienił się spoglądając na ekran. - Ciągle tylko jakieś otwarcia, zamknięcia, afery! A gdzie on, nasze słoneczko ukochane? Tylko raz na dwie godziny gdzieś mignie w zbożu!

- Jak tylko telewizja będzie nasza, to dopiero zobaczymy! Nasz premier nie pozwoli na takie marnowanie czasu! Seriale będą tylko, takie nasze albo brazylijskie, piłka będzie i festiwale z Włoch albo Hiszpanii! Żadnych tam wrzasków angielskich albo innych szarpidrutów!

- Znów ci odbiło?! - żona Mikołaja wróciła z porannych zakupów z pełnymi koszami zieleniny. - Lepiej byś poszedł na rynek i zobaczył, ile wszystko kosztuje! Ogórki już prawie po pięć! A pomidory... Kapusty świeżej wcale nie ma...

- Zobaczysz, jak nasz premie...

- Już widzę, cholera! - zdenerwowała się Styczniowa - Możesz zapomnieć o kiszonych na zimę, a kapustę w beczce to w telewizji swojej ukochanej zobaczysz! Czym będziesz kaca leczył, co? Coca-colą?! Mów coś, rób coś, ruszaj się! Siedzisz w chałupie jak... - machnęła ręką. Styczeń wolał nie ryzykować. Jego rozeźlona połowica bywała groźniejsza niż wszystkie susze i powodzie razem wzięte. Szybko odnalazł w szafie świeżą koszulę i letni firmowy krawat w zielone osiołki.

- Żar, żarem, ale człowiek musi jakoś wyglądać. W końcu sroce spod ogona nie wypadłem, ludzie mnie szanują to i trzeba swoje w krawacie odcierpieć - westchnął wiążąc węzeł przed lustrem. Wyszedł przed dom i fala upalnego powietrza na chwilę odebrała mu oddech.

- Gdzie tu iść ? - rozejrzał się po ulicy, nad którą falował rozgrzany kurz.

- Chyba tylko do parku - westchnął ciężko i ruszył w kierunku zbawczego cienia pod rozłożystymi dębami, kasztanowcami i kilkoma topolami, które przypadkiem uniknęły rzezi wyprawionej im przed kilku laty przez Dyrektora.

Na ustronnej ławeczce, otoczonej przez zielone jeszcze krzaki, zobaczył wychudłą sylwetkę Rysia Bańki. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń, nie zwracając nawet uwagi na kilka os brzęczących nad jego wysokim czołem. Przepocona koszula, rozpięta prawie do pasa, krótkie wymięte spodnie i sandały, wypełnione przez stopy w elastycznych skarpetkach, dopełniały smutnego obrazu. Styczeń poczuł się lepiej.

"Tak wyglądają przegrani, zdradzeni i pobici! Zapamiętaj sobie!"- radośnie zatarł ręce.

"Jeszcze w zeszłym roku smutny Rysio prawie mnie nie zauważał, dwa palce podawał na powitanie! A teraz co? Kto tu ma łeb na karku?" - Czule pogłaskał osiołki na krawacie.

- Mogę się przysiąść? - zapytał pro forma, bo z ulgą spoczął na ocienionej ławeczce.

Rysio ocknął się, spojrzał na Stycznia niewidzącym wzrokiem. - Proszę, proszę... A to ty?! - westchnął rozpoznając Mikołaja.

- Co tak śpisz na siedząco? W nocy się przepracowałeś? - zarechotał Mikołaj, starając się naśladować swego idola.

- Daj spokój, myśleć się nawet nie chce, co nas wszystkich czeka w tym kraju... - westchnął Rysio. - Na nikogo już nie można liczyć!

- No to licz na siebie! - Mikołaj był w coraz lepszym nastroju.

- Zobacz, jeszcze rok, dwa lata temu nikt na nas nie patrzył poważnie, a teraz podporą jesteśmy!

- No, tu u nas w Mieszcznie na szczęście nie...

- Bez urazy Rysiu - roześmiał się szeroko Mikołaj. - Ciebie, jak sam widzisz, wszyscy opuszczają, a do nas się garną! Zielone osiołki wejdą teraz nawet do Mieszczna! I nawet do stolicy naszej wielkiej! Wszędzie! My są teraz języczkiem przy wadze! - entuzjazmował się Mikołaj.

- Na cudzych plecach... - mruknął Rysio, ale na wszelki wypadek niezbyt głośno. Nauczył się w końcu, że w polityce szczere wyrażanie uczuć zawsze przynosi szkodę. Głośno zaś zapytał

- A co planujesz dla siebie?

- Sam wiesz chyba co? - radośnie zachichotał Mikołaj. - Sport to zdrowie! Trzeba wam z Chruścielem przyznać, że dbacie o sport, dbacie - poklepał Bańkę po plecach. - A ja sportem, jak wiesz, też się interesuję. Od dziecka! Fachowcem jestem nawet.

Rysio zbladł pod mistrzowską opalenizną.

"To tak! Nawet tutaj przyszłość jest niepewna, a właściwie pewna. Kopną jak szmaciankę na aut... A najpierw odgwiżdżą spalony!". Zimny dreszcz mu przebiegł po plecach.

"Trzeba się jakoś ratować, ale jak tego osiołka obłaskawić, czym go podpaść, żeby nie brykał?"

Szczęśliwie sytuacja sama się ułożyła. Styczeń poklepał się po kieszeniach, wyjął paczkę bez filtra. - Nie palisz ciągle, co? Sportowy tryb życia? Teraz to i ja będę musiał rzucić, rozumiem, że nie wypada.

Chowając paczkę natrafił na przetłuszczoną talię kart. - Może by tak w tysiączka dobieranego, co? Póki czas trzeba coś z tym czasem robić?

Rysio w lot pojął szansę. - W ten upał to najlepszy sport! - uśmiechnął się radośnie. - To co po grosiaku za punkt? Sportowo?

Mikołaj skrzywił się, ale trudno, sam zaczął. Po pół godzinie już nie żałował.

- Ale mi wali karta! - cieszył się chowając do kieszeni kolejne dwa złote, a Rysio jeszcze bardziej radośnie znów tasował karty.

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.08.02