Odcinek 89

Na główny plac Mieszczna, nie oszpecony jeszcze skrzydlatym dziwolągiem, którego ustanowienie w tym miejscu na szczęście zostało odłożone ad calendas grekas, zajechał elegancki autokar. Gdyby to był środek lata, grzybowa jesień lub pachnąca świeżym kwieciem wiosna, nikt by na to nie zwrócił uwagi. Panowała jednak w końcu sroga zima, a oszronione boki pojazdu wskazywały, że miał za sobą długą drogę. Wtuleni w wysoko podniesione kołnierze tubylcy z zaciekawieniem spoglądali na młodych ludzi ubranych z wyszukaną skromnością charakterystyczną dla średniej europejskiej kadry urzędniczej. Przez przyciszony wielojęzyczny gwar przebił się silny głos ich przewodnika. Ku zdziwieniu obecnego miejscowego elektoratu posługiwał się najczystszą polszczyzną.

- Koleżanki i koledzy, tak jak się umówiliśmy, macie cztery godziny. Spotykamy się w tym miejscu punktualnie o szesnastej. Powodzenia!

Przybysze, nie oczekując dalszych instrukcji, szybko rozeszli się po całym Mieszcznie. Standardowe ich wyposażenie stanowiły torby z laptopami i małe dyskretne kamery.

Para młodych ludzi - rudowłosa dziewczyna w ciemnym, chyba trochę za lekkim jak na tę porę roku płaszczyku, i wysoki blondyn w doskonale skrojonej, prawie sportowej kurtce skierowała się ku miejskiemu targowisku, sprawdzając kierunek na ekranie podręcznego GPeSa. Z takim przewodnikiem bez trudu dotarli w gościnnie otwarte progi baru "Siwucha", skąd dobiegały odgłosy ożywionych rozmów i głośna muzyka z umieszczonego pod sufitem telewizora ustawionego jak zawsze na jedną z europejskich stacji muzycznych. Zostało to szybko odnotowane w pamięci laptopa.

Z wejściem do środka były jednak pewne kłopoty. Bijące z wnętrza chmury papierosowego dymu zablokowały w progu wydawałoby się wyjątkowo męskiego blondyna. Kilka razy usiłował wejść do środka, lecz nie mógł pokonać tej naturalnej w tym miejscu bariery. Sięgnął w końcu do kieszeni i założył na twarz małą, obejmującą usta i nos maseczkę.

- Co ty wyprawiasz?! - syknęła ruda.

- Nie mogę! To przecież niemożliwe tu oddychać! - wystękał.

- Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Zdejmuj to zaraz! - zdecydowanie wepchnęła kolegę do środka.

Gdy wzrok przybyszów przebił się w końcu przez mgłę, podeszli do rysującego się w głębi bufetu.

- Dzień dobry - grzecznie pozdrowiła ruda. - Czy możemy tu gdzieś spotkać pana Franka Baczkę?

Bufetowa zmierzyła gości doświadczonym spojrzeniem. Na gliny nie wyglądali, karbówka chyba też nie - Cholera, to może ci z tych nowych psów od korupcji - skojarzyła przytomnie i na wszelki wypadek pokręciła głową. - Nie znam człowieka - rzuciła krótko, lecz na nic się to zdało. Właśnie do bufetu podszedł Rudy - Dla mnie żywca, a dla pana Baczki dżin z tonikiem!

- O, jest pan Baczko? - ucieszyła się ruda. - Czy możemy się z nim zobaczyć? Jesteśmy z Rady Europy - wyjaśniła na wszelki wypadek, słusznie odczuwając pewną nieufność personelu i stałych gości lokalu.

- O, jak tak to zapraszam! - Bufetowa rozpłynęła się w uśmiechu. - Co państwu podać?

Chcąc, nie chcąc Rudy poprowadził gości do stolika.

- Państwo z Europy, panie Franku. Do pana - przedstawił gości.

Franek, nie okazując zdziwienia, odsunął gościnnie wolne krzesła.

- Siadajcie, w czym mogę pomóc?

- Jak pan słyszał, chcemy porozmawiać z najwybitniejszymi mieszkańcami tego miasta. Jedynego chyba w naszej nowej wspólnej Europie, które niczego od nas nie chce - wprowadził w temat blondyn.

- Chcemy wiedzieć, jak do tego doszliście? Jak sobie dajecie sami radę? Żadnych większych projektów, żadnych planów na przyszłość, ot, tak z dnia na dzień, z roku na rok... - sprecyzowała ruda, włączając kamerę i rozkładając laptopa.

Franek rozparł się na krześle. - Rudy - polecił - najpierw gości trzeba przyjąć jak należy. Skombinuj tu co trzeba, tylko ma być ekstra, jak dla mnie!

Po chwili czysty już stolik zapełnił się czym kuchnia bogata, a Franek polizał bezcłowego lizaka i rozpoczął wykład. Ilustrowany zresztą licznymi przykładami ze swych bogatych doświadczeń życiowych i biznesowych.

W miarę gdy błyskawicznie zapełniał się twardy dysk laptopa, a ubywało zawartości rozłożonych na stole dóbr doczesnych, twarze gości przybierały wyraz coraz większego zdumienia. Spoglądali po sobie z rosnącym zdziwieniem i niedowierzaniem. Znane im z długoletnich studiów i europejskich doświadczeń prawdy padały jedna po drugiej. Kręcili z niedowierzaniem głową, lecz fakty były bezsporne!

- Jak to możliwe - mruczał pod nosem blondyn.

- Gospodarcze perpetum mobile! - ruda powoli nabierała przekonania, że uczestniczy w czymś niesamowitym, niezapomnianym.

Gdy o szesnastej czarny mesio Rudego z fasonem zatrzymał się przed rozgrzewającym się już do drogi autokarem, młodzi goście wysiedli i ze łzami w oczach z niedowierzaniem rozglądali się wokół.

- Jakie wnioski? - rzucił krótko ich szef.

- To niemożliwe, ale prawdziwe - wyjąkał blondyn. - Gdzie nam do tych ludzi... - westchnęła ruda.

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2007.02.07