Osiemnaście lat to wiek poważny. Pełnoletniość. Tyle lat ma już szczycieński „Jarmark Mazurski”, od ośmiu lat nazywany „Mazurskim jazz - Jarmarkiem”. Tę rocznicę warto uczcić chwilą wspomnień, jako że historia powstania owej znaczącej w regionie imprezy wydaje mi się dość interesująca. I to nie tylko dlatego, że ja również mam w niej swoje miejsce.

Osiemnastka Mazurskiego JarmarkuPierwszy jarmark odbył się w roku 1999, a jego pomysłodawczynią była Stanisława Ostaszewska, wieloletnia kierowniczka Muzeum Mazurskiego. Wprawdzie już dwa lata wcześniej pani Stanisława przekazała kierownictwo placówki swojej córce, Monice Ostaszewskiej, ale nie zerwała kontaktu z muzeum i wspierała młodą następczynię swoją wiedzą i doświadczeniem. Pierwszy „Jarmark Mazurski” odbył się na terenie ruin zamkowych, w dniu 8 lipca, jako impreza towarzysząca otwarciu w salach muzealnych wystawy „Polskie stroje ludowe”, wypożyczonej z Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Zaproszono wówczas około dziesięcioro, oryginalnych ludowych twórców z regionu Warmii i Mazur. Autentycznych kontynuatorów tradycyjnych, częściowo już zapomnianych technik rękodzielniczych. Rok później obie panie Ostaszewskie postanowiły powtórzyć udaną imprezę, tym razem łącząc ją z otwarciem w ratuszowej wieży ekspozycji „Sztuka ludowa regionu”. Obowiązywała ta sama zasada doboru uczestników. Tylko i wyłącznie autentyczni, regionalni twórcy. I tak to się zaczęło.

Kiedy po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć ów jarmark, była to chyba edycja czwarta. Nie znałem wówczas zbyt dobrze Szczytna, ani tym bardziej znaczących miejskich notabli. Zatem przytoczę zabawną anegdotkę, w jaki sposób poznałem podczas owego jarmarku jedną z najważniejszych person powiatu. Otóż obok rzemieślniczych i artystycznych stoisk zainstalowano wówczas gastronomiczny punkt z pieczonymi kurczakami. Przy nim ustawiono kilka stołów. Przy jednym z nich usiadłem. Do sąsiedniego podszedł natomiast potężny facet z dwoma kolegami i gromkim głosem zapytał kucharza obsługującego elektryczny rożen: - No to ile masz tam tych kurczaków? - Sześć - odpowiedział sprzedawca. - Dawaj je wszystkie - zadecydował po sarmacku mój potężny sąsiad. Przyznam, że zaimponował mi. Spytałem Monikę Ostaszewską (moją późniejszą żonę), kto to jest i czy Monika może mnie z nim poznać? Okazało się, że był to pan starosta Andrzej Kijewski. W taki to sposób rozpoczęła się nasza wieloletnia znajomość, przerwana tragiczną, przedwczesną śmiercią Andrzeja.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.