SZCZEGÓŁOWA KONTROLA

Na początku czerwca tego roku doszło do tragicznego wypadku w Czerwionce-Leszczynach na Śląsku. Na tamtejszym placu zabaw przewróciła się zjeżdżalnia i przygniotła 5-letniego chłopca, który, niestety, wkrótce po przywiezieniu do szpitala zmarł. Aby uniknąć podobnej tragedii na Warmii i Mazurach, wojewoda olsztyński nakazał kontrolę stanu technicznego publicznych placów zabaw na podległym mu obszarze. W Szczytnie, oprócz kontroli nadzoru budowlanego, w kwestię bezpieczeństwa swoje trzy grosze wtrącił także sanepid, który sprawdzał, czy aby nie ma w piaskownicach, za przeproszeniem... psich kupek albo innych nieorganicznych zanieczyszczeń lub niebezpiecznych przedmiotów, jak choćby ostre szkło lub kawałki drutu itp.

Place zabaw

Piasek, jak na razie, jest czysty, bo świeżo nawieziony, więc można śmiało budować zamki lub stawiać tzw. baby.

Same zaś urządzenia techniczne służące zabawie oraz ich łącza są dobre.

Nie wykryto usterek, a jedynie braki w urządzeniach. Na zjeżdżalni linowej w parku nad dużym jeziorem nie ma zaczepu, gdzie indziej brak huśtawki, mimo że rama jest, ale skoro nie można z tych urządzeń korzystać, tym samym nie może być mowy o wypadku.

Cóż, "Kurek" udając się w tropami kontrolerów, chciał upewnić się, czy rzeczywiście wszystko jest na naszych placach zabaw w porządku, wszak jeśli chodzi o dzieci, troski nigdy za wiele.

No i... zauważył pewne niebezpieczeństwa, ale nie takie, o jakich myślicie, szanowni Czytelnicy.

STROMA SKARPA

Leżący w najbardziej reprezentacyjnym punkcie miasta ogródek jordanowski to ten usytuowany pod zamkowymi ruinami. Nie ma tam obecnie zbyt wielu obiektów do zabawy, ale te, które stoją są sprawne, toteż dzieci się bawią - fot. 1.

Jak już zaznaczyliśmy, zestaw urządzeń nie jest wyszukany i chyba w tym tkwi przyczyna nielicznej klienteli. Brakuje tu czegoś, co mogłoby być namiastką wysokogórskiej wspinaczki, bo jak wytłumaczyć obrazek taki - fot. 2.

Dziewczynka dokonuje dość niebezpiecznego zejścia w rodzaju "z górki na pazurki", choć na krawędzi stromej skarpy stoku stoi tabliczka zabraniająca hasania po zamkowych ruinach.

INNE NIEBEZPIECZEŃSTWA

Oho, zatem zagrożenie czai się nie tylko w samych ogródkowych urządzeniach służących do zabawy, ale jeszcze gdzie indziej. W opisanym wyżej przypadku niebezpieczne jest otoczenie.

"Kurek" odwiedził także ogródek jordanowski usytuowany na osiedlu bloków mieszkalnych, które stoją między przedszkolem "Bajka" a mleczarnią (ul. Chopina).

Tam dokazuje sporo dzieciaków - fot. 3.

Wszystko działa, choć brakuje jednej huśtawki przy elemencie oznaczonym białą strzałką na fot. 3.

Dzieci chórem tłumaczą "Kurkowi", że wkrótce ów brak zostanie uzupełniony, a także przybędą nowe elementy - bujawki na sprężynach - fot. 4, bo to obiecała im kierowniczka placu zabaw, pani Irena Wałkucka.

- Kierowniczka jest ostra, nie pozwala nam wynosić piasku z piaskownicy, a jak się głośno zachowujemy, zaraz zwraca uwagę - mówi jedna z bawiących się tutaj dziewczynek, co zresztą potwierdzają i inne dzieci.

- A co to, myślicie że piasek jest po to, aby go wynosić z piaskownicy? Dobrze robi kierowniczka, kiedy zwraca wam uwagę - odpowiada im "Kurek", ale zastanawia się jednocześnie, ki czort z tą kierowniczką ogródka. Z tego co wiemy, plac zabaw pozostaje pod pieczą UM, a personalnie odpowiada za niego inspektor Krystyna Lis.

Wytłumaczenie okazało się dość proste. Pani Wałkucka, jako zwykła obywatelka i mieszkanka osiedla często zwracała dzieciom uwagę na ich niestosowne zachowanie, rozmawiała także z inspektor Lis, dzięki czemu na placu pojawiły się nowe urządzenia. Wiążąc ze sobą te fakty, dzieci zinterpretowały to na swój sposób - kierowniczką jest na pewno pani Irena...

I dobrze, bo słuchają jej teraz i są przez to grzeczne. Natomiast zakałą ogródka i wprowadzającym niemały element niebezpieczeństwa jest...

MACIEK I JEGO FERAJNA

- Najgorszy jest Maciek - mówią zgodnie dzieci i pokazują "Kurkowi" młodzieńca, który akurat wyłania się zza węgła i chwiejnym krokiem przemierza plac zabaw.

Dziś nie jest agresywny, a swój chód tłumaczy tym, że rozegrał kilka meczów piłki nożnej, jeden po drugim, więc odczuwa zmęczenie i dlatego, k..., słania się na nogach.

On i jego koledzy (w wieku 16 - 18 lat) są właściwymi panami placu zabaw, ale dopiero wieczorem, po godzinie 18.00.

O tej porze wypędzają z placu maluchy, bo te dość się nabawiły, teraz rządzi tu kto inny. Równo z wybiciem godziny 18.00 pani Wałkucka już nie panuje nad ogródkiem i jego użytkownikami.

- Muszę zamykać okno, bo inaczej zwiędłyby mi uszy od słów, jakie wówczas padają - mówi "Kurkowi".

Z kolei siedmio-, może ośmioletni Krzyś skarży się, że kiedyś próbował bawić się w ogródku po 18.00, ale dostał piłką w nos i musiał podać tyły wobec liczebnej i wiekowej przewagi wroga.

Pozostałe ogródki są w porządku.

CZUJNI POLICJANCI

Ostatnio jest parno, duszno i gorąco, a z prognoz pogody wynika, że szybko się nie ochłodzi. Na Mazurach goręcej niż w Portugalii + 30oC, że nawet dzielni członkowie policyjnego patrolu wypoczywają sobie na ławeczce - fot. 5.

Ale nie myślcie szanowni Czytelnicy, że nic, tylko policjanci siedzą.

W miniony czwartek patrolowcy znaleźli bowiem w krzakach na osiedlu Leyka dwa... drogowe znaki.

Jeden był kompletny - okrągła tarcza i słupek, drugi - tabliczka luzem z napisem "dotyczy mieszkańców..." itd. O znalezisku poinformowali Urząd Miejski, aby jego pracownicy odebrali rzecz. Policjanci pomyśleli, że znaki te zostały tu "zmagazynowane" do późniejszego wykorzystania, no ale skoro je znaleźli, to może je odkryć także jakiś amator cudzego mienia i je podwędzić.

Ba, Urząd Miejski nie dysponował akurat wolnym samochodem i odbiór znaków przeciągał się, wobec czego stróże prawa nieco się oddalili od swojego znaleziska, patrolując dalsze okolice. Wówczas zauważyli osobnika z torbą narzędziową, który wyglądał niby jak majster, ale równocześnie nie majster, bo jego fizjonomia oraz ubiór prezentowały się mocno podejrzanie. Policjanci ruszyli zatem za nim w tropy, a osobnik ów przywiódł ich do znaków. Wyciągnął z torby klucze i najspokojniej w świecie przystąpił do odkręcania tarczy od słupka.

Policjanci zatrzymali jegomościa i wówczas okazało się, że jest to tzw. złomiarz, który wcześniej ukrył w krzakach ukradzione znaki, a teraz przystępował do ich rozkręcania, aby poręczniej zanieść je na skup.

Oto jak brak dyspozycyjnego samochodu Urzędu Miejskiego przyczynił się niespodziewanie do ujęcia amatora cudzej własności.

2006.07.05