Już za cztery lata Polska będzie mistrzem świata! Oczywiście jak każdy prawdziwy kibic w gumę kopanej jestem o tym całkowicie przekonany! I niech mi tylko ktoś powie, że nie! Trudno, odpadliśmy w tym roku z Mundialu już w pierwszym tygodniu, ale mamy przecież na to parę tysięcy usprawiedliwień. I każde absolutnie słuszne!

Za cztery lata doczekamy się na pewno najlepszej drużyny z najlepszymi trenerami, że o prezesach nie wspomnę. A teraz już spokojnie, z butelką wody mineralnej niegazowanej pod ręką, oglądam sobie kolejne mecze, kibicuję cienkiej Brazylii, podziwiam Amerykanów twardych jak Dorn, Wasserman i Ziobro razem wzięci, rozczulam się na widok ambitnych chłopców z Ghany, a mistrzostwo i tak zdobędą Niemcy! A co to ma wszystko wspólnego z wędrówkami kulinarnymi? Ma, i to naprawdę wiele. Po pierwsze, powrót naszych kopaczy już na początku imprezy pozwoli mi na uniknięcie przynajmniej kilku kilogramów dodatkowej nadwagi. Bo zwyczajnie, jak duża część wielbicieli piłki uważam, że do stresującego meczu z naszym udziałem trzeba się solidnie przygotować. Po pierwsze piwko, w ilościach leczniczych jako środek uspokajający, czyli nie mniej niż po trzy butelki. Na jedną połowę oczywiście. Po drugie - piwo napędza apetyt, więc aby nie tracić czasu i nie przeszkadzać sobie w trakcie kibicowania należy przygotować już przed meczem przynajmniej jeden spory półmisek kanapek. Mogą być też pieczone kurczaki, frytki, dla najmniej wymagających chipsy lub inne świństwo. Jak dla mnie, od lat w najtrudniejszych momentach piłkarskich najlepiej sprawdzają się schabowe albo mielone. Wykluczam ryby, ze względu na ości i zaaferowanie grą. Ich spożywanie w trakcie meczu grozi najwyższym niebezpieczeństwem!

Na mecz z Niemcami przygotowałem osiem sztuk schabowego i kilkanaście mielonych. O dwóch skrzynkach tyskiego nie wspomnę, bo to się rozumie samo przez się. Jak na czteroosobową trybunę wytrawnych kibiców wydawało się w sam raz. Ale emocje były takie, że tuż po przerwie jedzonko się skończyło i błyskawicznie musiałem uzupełnić menu o kilkadziesiąt koreczków serowych z małosolnymi i anchois. Wszystko na nic! Całe poświęcenie wątroby, ryzykowne zwody żołądka, wspaniałe parady pęcherza - nie pomogły. Tylko waga następnego dnia rano chichotała złośliwie.

Pierwszy mecz z Ekwadorem oglądałem za to, jak kilkudziesięciu innych kibiców, w "Pubie nr 9", który do mistrzostw przygotował się niezwykle starannie. Muszę przyznać, że jako absolutny oldboj w tym gronie mam najwyższe uznanie dla dopingu, jaki tam słyszałem. Ubrani w stroje sportowe kibice nie żałowali gardeł zarówno do dopingu, jak i dopingowania się dostępnym tam w szerokim wyborze napojami. Zresztą, w odróżnieniu od znanych mi stadionów, nikt specjalnie miary w spożywaniu nie przebrał, a "chłopaki nic się nie stało!" na zakończenie tego smutnego widowiska było prawie wzruszające. Szczególną atrakcję stanowiły zaś sympatyczne panie, które - może dlatego, że siedziały tyłem do ekranu, dopingowały okrzykami "Benedetto!, Benedetto!" zawodnika, który akurat w tym meczu nie występował.

Za to teraz, gdy już bez nerwów można się skupić na oglądaniu najlepszych drużyn na świecie, gastronomiczna obstawa takich spotkań nie musi być już tak obfita. Ba, nawet można sobie pozwolić na dietę owocowo-warzywną. W sezonie truskawkowym jako podręczna przegryzka doskonale sprawdzają się właśnie truskawki pod wodę mineralną albo mus truskawkowy na jogurcie pod biszkopty. Prawdziwy, doświadczony kibic na takie meczowe menu skrzywi się głęboko, ba, dreszcz zgrozy przebiegnie mu po plecach! Ale szanowni panowie - już za kilka miesięcy eliminacje do mistrzostw Europy. Trzeba jakoś przeżyć ten krótki okres roztrenowania, żeby w dobrej formie znów zasiąść przed telewizorami z czymś konkretnym pod ręką!

Wiesław Mądrzejowski

2006.06.28