W nawiązaniu

Tydzień temu rozpisałem się na temat dawnych klubów studenckich, które nagle pojawiły się w akademickich miastach Polski po roku 1957. Był to przegląd poniekąd historyczny. Owe kluby, w mniej lub bardziej zmienionej formie, egzystują po dziś dzień. Zatem obecnie, w nawiązaniu do felietonu sprzed tygodnia, napiszę kilka słów o moich późniejszych kontaktach z niektórymi z nich.

W czasach kiedy nie byłem już studentem i pracowałem jako architekt – stażysta wciąż chałturniczo zajmowałem się estradą. Ścisła współpraca połączyła mnie wówczas ze słynnym gdańskim klubem studenckim „Żak”, mimo że mieszkałem w Warszawie.

Zaczęło się od festiwali mody jakie odbywały się w Gdańsku, w ramach corocznego Jarmarku Dominikańskiego. Do trzech pierwszych edycji (początek lat siedemdziesiątych) pisałem wówczas teksty piosenek reklamowych, wespół z młodziutkim aktorem Maćkiem Szarym. Wtedy to poznałem Tadzia Drozdę, a także popularny, gdański duet aktorski Szaciłło i Kowalski. To oni byli głównymi wykonawcami naszych literackich produkcji. Później okazało się, że studencki klub „Żak” cierpi na chroniczny brak autorów zabawnych tekstów, toteż coraz częściej zwracano się do mnie i Maćka z literackimi propozycjami. Pamiętam, że do cyklicznej imprezy jaką podówczas wymyślono w klubie, a nazywała się ona „Weekend w Żaku”, napisałem piosenkę-czołówkę, czyli rodzaj hymnu imprezy, a jej refren brzmiał następująco:

To nie wesele ani raut,

nie szkolny bal sprzed lat.

To nie seks party, ani prywatka,

nie czarna kawa, nawet nie herbatka.

Nie pokaz mody, nie corrida z bykiem…

To WEEKEND W ŻAKU, po prostu WEEKEND!

>

W latach późniejszych moje kontakty z klubami studenckimi całkowicie zmieniły charakter. Jako architekt zająłem się projektowaniem wnętrz. W szczególności lokali gastronomicznych. Ale trafiło się też kilka studenckich pomieszczeń klubowych. Ciekawy projekt udało nam się opracować dla katowickiej uczelni wespół ze znakomitym malarzem, wtedy naczelnym scenografem telewizji Katowice, Wojtkiem Klucznikiem. Współuczestniczyłem także przy adaptacji wnętrz popularnej piwnicy „Hades” w Warszawie, pod budynkiem Szkoły Głównej Handlowej (SGH - wówczas SGPiS).

Wszelako najciekawszy temat trafił mi się około dziesięć lat temu. Mianowicie zwrócił się do mnie mój warszawski sąsiad Tomek Borecki – prywatnie wspaniały kompan i przyjaciel, a zawodowo Jego Magnificencja Rektor Akademii Rolniczej (SGGW) w Warszawie – z propozycją przeprojektowania uczelnianego klubu studentów „Na Przyzbie”. Klub mieści się w kompleksie nowoczesnych wysokościowców i jakoś nijak nie przystaje do swojej nazwy. Temat nie był łatwy, ale udało się całkowicie zmienić nastrój wnętrza, a to przy pomocy górali z Krynicy, których sprowadziłem do Warszawy. Ich regionalne umiejętności ciesielskie pozwoliły na stworzenie, pośród nowoczesnych budynków, iluzji prawdziwej wiejskiej izby, odpowiedniej dla przyjętej nazwy klubu. Z owych pracowitych miesięcy szczególnie miło wspominam studenckiego szefa kultury owej warszawskiej uczelni. Jeszcze rok wcześniej był on kierownikiem klubu „Na Przyzbie”, a w opisywanym czasie pomagał mi organizacyjnie w pracach nad nową aranżacją. Był facetem kompetentnym i odpowiedzialnym za słowo. Celowo wspomniałem Wojtka, bo jest on dzisiaj postacią powszechnie znaną. To popularny polityk SLD - Wojciech Olejniczak. W sumie niewiele się zmienił – wciąż młody.

Andrzej Symonowicz