Okres pomiędzy Bożym Narodzeniem a Wielkim Postem to czas bardzo wytężonej pracy księży. Wtedy to właśnie składają oni wizyty w domach wiernych. W większych parafiach sprawne przeprowadzenie kolędy wymaga nie lada sztuki. Do takich należy szczycieńska parafia Wniebowzięcia NMP. O tym jak przebiega

w niej kolęda opowiada ksiądz proboszcz Andrzej Preuss.

Zapraszanie Pana Boga

Kolęda swoje korzenie ma aż w średniowieczu. Zgodnie z prawem kanonicznym proboszcz musi co najmniej raz w roku odwiedzić każdego swojego parafianina. Ze względu na dużą ich liczbę księdzu proboszczowi pomagają wikariusze. Odwiedzany powinien odpowiednio przygotować się do wizyty. Stół należy nakryć białym obrusem, na nim ustawić dwa lichtarze, krzyż, wodę święconą i kropidło. Tradycyjnie już kolęda odbywa się pomiędzy Bożym Narodzeniem a Wielkim Postem. Wybór takiego terminu nie jest przypadkowy. Styczeń i luty to miesiące wolne od uroczystych świąt, co pozwala skupić się na wizytach. W wielu parafiach sprawne przeprowadzenie kolędy to spore wyzwanie.

- W czasie kolędy odwiedzamy około 1500 domostw, w których oczekuje na nas 6300 parafian – mówi proboszcz parafii Wniebowzięcia NMP ksiądz Andrzej Preuss. Kolęda tam trwa około 1,5 miesiąca. Każdy z księży ma wyznaczony obszar działania, który co roku się zmienia, tak aby w ciągu 3 lat każdy z nich miał szansę odwiedzić wszystkich chętnych do spotkania parafian. Jeden duchowny odwiedza dziennie około 25 rodzin. W tej parafii nie praktykuje się „wynajmowania” na czas kolędy księży z innych kościołów. - W niektórych parafiach nie ma fizycznej możliwości, aby zdążyć odwiedzić wszystkich parafian. Tylko w takich przypadkach podobne działanie jest dla mnie usprawiedliwione.

Ale i to nie zawsze przynosi skutek. W Warszawie zdarzają się tak liczne parafie, że ksiądz odwiedza wiernych raz na ... trzy lata.

ZNACZENIE KOLĘDY

Kolęda nie jest zwykłą wizytą. Ma ona spełnić określone zadanie. Najważniejszym jej punktem jest poświęcenie domostwa i wspólna modlitwa.

- Żyjemy między dwoma światami i podlegamy dwóm prawom: dobra i zła. Błogosławienie domostwa to oficjalne zaproszenie do niego Pana Boga. Obrona domu i jego mieszkańców przed demonem zła – mówi ksiądz Preuss.

Równie ważne jest zawiązywanie wspólnoty między księżmi, a ich parafianami. Niekiedy w czasie wizyty udaje się rozwiązać jakieś problemy dręczące daną rodzinę. Sprawę ułatwia fakt, że ludzie w większości bardzo chętnie rozmawiają. Niekiedy potrzebują wsparcia, innym razem po prostu chcą, by ich ktoś wysłuchał. Zdarza się również, że zwyczajnie się krępują. Jak mówi proboszcz, księża starają się ten mur obalić. Niestety nie zawsze im się to udaje podczas 15-20 minutowej wizyty.

- Kolęda to w ogromnej większości przesympatyczne spotkania i jak mi się wydaje jesteśmy w bardzo wielu domach oczekiwani. Dla nas duszpasterzy to męczący, ale i bardzo dobry czas. My niesiemy błogosławieństwo Boże, ale też wiele dobrego otrzymujemy i uczymy się od spotykanych ludzi – dodaje.

MNIEJ WIZYT

Od kilku lat widoczna jest tendencja spadkowa jeśli chodzi o domostwa, które przyjmują księży. Aktualnie duszpasterze z parafii WNMP odwiedzili już 80% swoich parafian. Jednak w porównaniu do zeszłych lat statystyka przyjęć spadła o 15-20. O ile jeszcze dwa lata temu współczynnik odwiedzin wynosił około 85%, to na chwilę obecną wynosi on około 70%. Jako jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy ksiądz proboszcz upatruje w nagonce prowadzonej przez niektóre media, przedstawiające wizytę duszpasterza jako kolejną okazję do wyciągnięcia pieniędzy. Jako drugą wskazuje proces tzw. krystalizacji postaw.

- Ci, którzy znają kościół z mszy raz na pół roku mówią: nie będę chodził do tego kościoła, bo jest zły, a znają ten kościół tylko z jednej wizyty na pół roku. W parafii jestem już trzy lata, a mimo to kilka razy podczas tegorocznej kolędy słyszałem: ksiądz tu jest chyba nowy.

Zakłada, że tendencji spadkowej na razie nie da się odwrócić. Kolędę z każdym rokiem będzie przyjmowało coraz mniej osób, ale to będą ci najbardziej wartościowi dla parafii i Kościoła: - Później tendencja się odwróci. Czasem tak jest, żeby móc się pogodzić, najpierw trzeba się pokłócić.

Zdaniem księdza proboszcza wpływ na to może mieć również to, że coraz więcej ludzi żyje w nieformalnych związkach, z dala od Kościoła. Obawiając się, że w czasie wizyty może stać się to głównym punktem rozmowy, postanawiają nie wpuszczać duszpasterza do mieszkania. Zawsze gdy zastaje zamknięte drzwi, jest mu przykro: - Nie traktuję tego jak porażki, ale chciałbym mieć po prostu możliwość porozmawiania z tymi ludźmi.

NA CO PIENIĄDZE

Chociaż utartą już tradycją w czasie wizyty duszpasterza stało się wręczanie mu datków, nie jest to wcale żaden wymóg: - Wiem, że wielu ludziom ciężko się żyje. Dlatego kilka razy zdarzyło się, że nie przyjąłem ofiary. Zebrane w czasie kolędy środki są na bieżąco rozdysponowywane. Zgodnie z kościelnymi zasadami część pieniędzy trafia do diecezji. Wysokość wpłaty jest kwestią umowną i w dużej mierze zależy od potrzeb parafii i czekających ją wydatków.

- ¾ z pozostałej puli przeznaczana jest na potrzeby parafii, zaś ¼ dzielona między księży jako taki bonus.

Środki z tegorocznej zbiórki zostały już częściowo wydane. Za kwotę 12 tys. zł zakupiono już m.in. nowe oświetlenie, które ma być zamontowane w czasie zbliżającego się remontu.

TO KSIĄDZ TEŻ ROBI SIKU?

Z czasu swojej wieloletniej posługi proboszcz wspomina wiele zabawnych historii związanych z kolędowaniem. Łatwo o pomyłkę, szczególnie na granicach wyznaczonych dla księży obszarów. Zdarzyło się np., że w jednym mieszkaniu spotykało się ... 3 duszpasterzy.

- Ja odmawiałem modlitwę, drugi ksiądz właśnie wszedł, a trzeci już pukał.

Czasami trzeba poprosić o możliwość skorzystania z łazienki. Podczas jednej z wizyt mała dziewczynka zapytała zdziwiona: - To ksiądz też robi siku?

Zdarzyło się również, że zamiast kropidła przy wodzie święconej stał pędzel do golenia.

- Uśmiechnąłem się, gdy to zobaczyłem i poświęciłem pokój pędzelkiem.

Zdarza się także i tak, że ksiądz kolędę musi odchorować. Pewnego roku wizyta duszpasterska wypadała w Tłusty Czwartek. W każdym mieszkaniu częstowano go pączkami.

- Pierwszych kilka naprawdę mi smakowało, ale zjeść tego dwudziestego było już naprawdę ciężko. Nie chcąc jednak zrobić nikomu przykrości, następny dzień przyszło mi odchorować.

Łukasz Łogmin