Tak na dobrą sprawę - nikt nie potrafi dokładnie odpowiedzieć na tytułowe pytanie. Do większego z miejskich jezior nieustannie coś wpływa. Choć w Szczytnie zakładów przemysłowych - jak na lekarstwo, to te nieliczne też "dbają" o to, by jeziora za czyste nie były.

Co płynie w jeziorze

Miejscy urzędnicy, w towarzystwie reprezentantów m.in. Spółki Wodno-Ściekowej "Sawica" i miejskich strażników kontynuują kontrole brzegów jezior pod kątem ujawniania trucicieli i brudasów. Nie tak dawno pisaliśmy o tym, że przy ul. Bartna Strona wciąż jeszcze znajdują się posesje, które nie zostały podłączone do kanalizacji. Istniejące szamba natomiast stanowią potencjalne zagrożenie dla czystości wód w jeziorze. Po drugiej stronie akwenu nie jest lepiej. Stamtąd co i rusz płyną do jeziora niezidentyfikowane ciecze, o różnym zabarwieniu i zapachu, albo i teoretycznie czyste - teoretycznie, bo szczegółowych badań jak na razie nie przeprowadzono.

Komisja kontrolująca dopływy do jeziora m.in. sieci burzowej pod koniec listopada ubr. ujawniła np. że "z kanalizacji odprowadzającej wody opadowe z rejonu ulic: Chrobrego, Pasymska, Kościuszki, w czasie kontroli wpływała do jeziora ciemna ciecz". Tak zostało zapisane w protokole kontroli. Według pracowników spółki "Sawica", uczestniczących w kontroli, ciecz ta pochodziła z terenu Fabryki Mebli (przy ul. Chrobrego - przyp. H.B.), jako pozostałość moczenia drewna liściastego.

- Pobraliśmy próbki tej wody i oddaliśmy do analizy - mówi Zbigniew Hulewicz z "Sawicy" dodając, że jej wyników jeszcze nie ma. - To się nazywa nawilżanie drewna, która to czynność przeprowadzana jest najczęściej raz dziennie i to krótko. Nie jest więc łatwo stwierdzić, że resztki z tego zabiegu trafiają do jeziora. Nam się po prostu udało.

Kontrola styczniowa również wykazała, że kolektorem sanitarnym do jeziora wpływają duże ilości wód niewiadomego tym razem pochodzenia. Jedyne, co mogli stwierdzić członkowie komisji to to, że nie mają one szczególnego zabarwienia, ani zapachu. Co zawierały - tego nikt nie wie.

Intensywne kontrolowanie i monitoring brzegów jezior i tego, co wpada do wody zakończy się niebawem - jak zapowiada naczelnik wydziału rozwoju miasta Lucjan Wołos, sporządzeniem szczegółowego raportu, który dopiero pozwoli uruchomić mechanizmy ochronne.

- Jak już będziemy mieli dokładnie określone kto, gdzie i w jaki sposób zanieczyszcza miejskie jeziora, to ustalimy też co z tymi trucicielami można zrobić. A następnie... zaczniemy to robić - wyjaśnił "Kurkowi" naczelnik Wołos. Rekultywacja miejskich jezior jest jednym z priorytetowych zadań, jakie postawiło sobie miasto tym bardziej, że pod tym "szyldem", między innymi, otrzymało ono zgodę na władanie akwenami. Zanim jednak do rekultywacji można będzie przystąpić, trzeba - co oczywiste - ustalić i zlikwidować źródła zanieczyszczeń. Nie wszystkie się jednak ustalić uda, a już na pewno - nie zlikwidować. Jak bowiem znaleźć np. złodziei, których nie potrafią złapać wyspecjalizowane służby. A złodzieje - złomiarze upodobali sobie szczególnie kratki od wylotów kanalizacji burzowej. Nie dość, że zabierając je ze studzienek, dają wolną drogę wszelkim śmieciom, które także i do jezior płyną, to jeszcze stwarzają niebezpieczeństwo dla przechodniów. Naprawianie szkód też kosztuje sporo pieniędzy.

- Czasem w ciągu jednej nocy ginie kilka takich kratek, w ciągu roku straciliśmy dobrych kilkadziesiąt - mówi Zbigniew Hulewicz z "Sawicy". - Za nową trzeba zapłacić 150 zł, jedną na skupie złomu taki złodziej dostanie 5, może 7 zł. Gdyby ci, którzy skupują złom, chcieli brać to pod uwagę...

(hab)

2004.01.21