odcinek 165

- Nie, nigdzie nie jadę! Chcę po prostu zwyczajnie odpocząć, wyrwać się do lasu, pojeździć na rowerze! – pani Dolińska zaparła się i żadne namowy nie skutkowały. Nie wchodziły w grę ani spacery plażą nad spokojnym letnim Bałtykiem, ani górskie ścieżki w Alpach czy swojskich Tatrach.

- Nigdzie nie jadę i już!

- Ależ zrozum, kochanie – mąż pani Prezes jeszcze usiłował pokonać jej upór jakimiś logicznymi argumentami – przecież gdy będziesz tu na miejscu to co chwilę ktoś będzie miał do ciebie jakiś interes, głowę ci będą zawracać, do Zarządu ściągać, jakieś delegacje przyjmować…

- Nie ma mowy, nie dam się! Od poniedziałku idę na urlop, wyłączam komórkę i tylko lasu szum, ptaków śpiew… - zanuciła zadowolona.

- No dobrze, jak się upierasz… - westchnął zniechęcony małżonek, smętnie skubiąc sumiaste wąsiska. Wizja upalnych plaż, wypełnionych po brzegi czekoladowo opalonymi ciałami odzianymi co najwyżej w zanikające na Mazurach z wiadomych względów stringi, oddalała się niczym dym z ginącego na drabinie szyn parowozu.

- Może by tak jednak…? - wpadł mu do głowy nowy pomysł. Znając jednak upór pani Dolińskiej, postanowił zabrać się do dzieła w inny sposób.

- Właściwie to masz kochanie rację, nie ma to jak w domu – zgodził się potulnie i włączył telewizor.

- Tylko bez żadnej polityki! Żadnych tam „NVT 48” czy innych „XV Bzdury”! Dość mam na co dzień!

- Ależ nigdy w życiu! Tylko coś takiego prostego, jakiś film, program przyrodniczy, rozrywka, kultura… - zaczął skakać pilotem po kanałach.

- Dość miałam kultury i rozrywki przez ostatnie dwa tygodnie! Chcę mieć po prostu spokój!

Uśmiechnął się pod wąsem i poszperał pomiędzy płytami. Po chwili z ukrytych pomiędzy meblami głośników popłynęła rzewna melodia „Kwartetu Egzotycznego”.

- O, tego mi było właśnie trzeba – uśmiechnęła się błogo – jak za starych dobrych czasów…

- Pamiętasz kiedy to było? Gdy słuchaliśmy tego razem pierwszy raz? Ten wieczór w przytulnej kafejce…

- I ta bufetowa, która do ciebie robiła maślane oczy! – pani Dolińska spojrzała na męża wzrokiem, przed którym drżeli jej wszyscy podwładni – Ze spódnicą mniejszą od chustki do nosa!

- No przecież… - zarumienił się lekko – piękna to ona nie była.

- Faktycznie, niezbyt nachalnej urody – zgodziła się pani Dolińska – ale akurat zawsze takie ci się podobały. No to jak? Jedziesz gdzieś czy zostajesz tu ze mną? – postawiła w końcu sprawę na ostrzu noża.

- Wiesz przecież, że dla mnie urlop bez ciebie to stracony czas – westchnął, lecz jakby tak bez głębszego przekonania, co natychmiast wychwyciła wprawnym uchem.

- Podobno w lesie jest mnóstwo jagód, widziałam wczoraj na rynku. I grzyby się też już sypią. Jak myślisz, od poniedziałku rano na rowerek i do lasu?

Po skórze przebiegły mu ciarki. Lasu nie lubił, a perspektywa sterczenia w kuckach nad krzaczkami jagód wzbudzała zwyczajną męską odrazę.

- Przecież wiesz, że kręgosłup mi wysiada i nie mogę się schylać – westchnął z żalem – gdyby nie to, to nie powiem, z przyjemnością. A tak to ci najwyżej roweru popilnuję.

- Łaski bez! – prychnęła – Do popilnowania to jeszcze sobie chętnych znajdę, jak myślisz?

- Kochanie, nie wątpię, tylko sama rozumiesz … no, ten kręgosłup…

Uśmiechnęła się w duchu – Dobrze idzie, jeszcze tylko trochę…

- Właściwie to masz rację. Wakacje są po to, żeby trochę zdrowia na cały rok złapać. Na przykład wyskoczymy nad jezioro, jakieś ognisko, kiełbaski upieczemy…

- Doskonale! Tylko tak dalej – pomyślał, lecz zrobił zbolałą minę.

- Pięknie, doskonały pomysł, ale wiesz, że pieczonego nie mogę. Zaraz zgaga pali, zaparcie, skręca mnie przez pół dnia!

- Faktycznie, biedny z tym jesteś – pogłaskała go czule – Co tu z tobą zrobić? Przecież jakoś musisz wypocząć, zdrowia nabrać…

- Wiesz, widziałem tu coś – sięgnął po gazetę i wskazał kolorowe ogłoszenie - „Wczasy bez kalorii”, Sopot, telefon… Może tak byśmy wspólnie…?

- Coś ty, zwariowałeś!? – oburzyła się szczerze – Ja na diecie? Może za gruba jestem, co?! Chudzielce ci się teraz podobają, anorektyczki? I gdzie?! W Sopocie, pełno ludzi, hałas, spaliny… Jak chcesz, to jedź sobie sam i daj mi święty spokój! Też wymyślił!

- Ależ kochanie – usiłował ją objąć – ja tylko tak, przecież sama mówiłaś, że trzeba zdrowia nabrać.

- No jak się tak upierasz…, ostatecznie mógłbyś na te dwa tygodnie tam się wybrać – w duchu prawie tańczyła z radości. – Może jakoś wytrzymasz?

Nie wierzył prawie własnemu szczęściu, że tak gładko poszło, ale na wszelki wypadek zrobił zbolałą minę.

- Wiesz, nie wiem, czy sam dam sobie radę, taki wyjazd bez ciebie… Smutno mi będzie. - widział już poranki na plaży i wieczorne spacerki po Monciaku, niekoniecznie samotne.

- Mnie tu też będzie bez ciebie ciężko, ale wiesz jak potrzeba mi spokoju, troszkę samotności… Może jakoś to wytrzymamy? – pod powiekami widziała poranne spacerki po głównej ulicy Mieszczna, odpoczynek na nowych świeżych ławeczkach, wieczorne spotkania na placu przed pluskającym wodą posągiem jelenia. I ten zachwyt w oczach wdzięcznych działkowiczów.

- Wiesz, zapowiadają się nam piękne wakacje…

Marek Długosz