Zaczęło się jak zawsze, czyli od telefonu. Trzeba sprawę przegadać, więc spotkajmy się na małym piwku, najlepiej w „Coffeinie”, bo najwcześniej otwarta i o tej porze w miarę spokojna…

O tempora, o mores! – chciałoby się wrzasnąć, gdyż spotkania w kawiarni przy piwie to jakby przychodzić do teatru na walkę bokserską. Chociaż też mi się to w pacholęcym wieku zdarzyło i mecz bokserski oglądałem z widowni bydgoskiego „Kinoteatru” (istnieje do dzisiaj). No cóż, mamy w Szczytnie tylko jedną kawiarnię, nieodżałowaną „Moccę” wspominają już tylko emeryci. Szkoda. Co tam zresztą się wypierać niczym żaba błota. Latem sam niejedno piwko wypiłem w kawiarnianym ogródku. Kiedyś były wprawdzie kawiarnie miejscem spotkań w miarę luksusowym, bywali tam zarówno „ludzie poważni” jak i cyganeria, zawierano wielkie polityczne sojusze i kręcono mocno podejrzane interesy. O istniejącej do dzisiaj kawiarni przy warszawskim Placu na Rozdrożu fama głosiła, że pod każdym stolikiem znajduje się „pluskwa”, a nawet kilka, bo i konkurujących tzw. służb też było parę. Dziś to samo mówi się o innej mokotowskiej kawiarni…

Mogłyby te ściany wiele powiedzieć też o spotkaniach najbardziej intymnych, kiedy do głosu dochodziły uczucia prawdziwe i czasem burzliwe. Pamiętam jaką sensację wzbudził pod koniec lat 60. w bydgoskim „Cristalu” pewien młodzieniec padając na kolana, z wzorcowym wiechciem róż w spoconej z przejęcia dłoni, przed stolikiem, przy którym zasiadała jego wybranka w towarzystwie rodzicieli, strasznych bydgoskich mieszczan co niedziela wypijających tam rytualną kawkę. Byłoby nawet już prawie wszystko jak w porządnym romansidle, gdyby nie oburzony szept mamusi: - W ciemnym garniturze, przed obiadem?! I młodzian był spalony, co, jak mniemam, pozwoliło mu uniknąć w przyszłości wielu kolejnych wzruszeń w kontaktach z niedoszłą teściową.

Kawiarnie bywają także miejscem pracy, nie tylko dziennikarzy i polityków. Jak głosi jedna z lwowskich legend, stałym bywalcem kawiarni w tym mieście był słynny matematyk Stefan Banach. Swoje wielkie dzieło „Teoria operacji liniowych” miał stworzyć przy stoliku „Cafe de la Paix” i nie przeszkadzało mu w tym ani towarzystwo rozbawionych przyjaciół, ani bogaty program rozrywkowy tam prezentowany.

Wracając do Szczytna, w „Mocce” też podawano dawno temu piwo i chyba głównie na tym opierały się dochody tej kawiarni, gdyż o piwo było w tych czasach ciężko. Ba, zdarzały się tak trudne dni, że w całym Szczytnie w żadnym lokalu nie było nic mocniejszego niż kawa z trzeciego parzenia. Jedynie „Mocca” oferowała nieśmiertelną „pliskę”, czyli winiak udający brandy, udającą koniak. Chętnych zawsze było sporo i niejeden wieczór przesiedzieliśmy tam z ówczesnym dyrektorem Emdeku Gienkiem Ozgą, który mieszkał akurat po sąsiedzku.

Zdarzało mi się też odwiedzać kawiarnie z odrobinę wyższej półki. Jak każdy chyba turysta zwiedzający Wiedeń musiałem zajrzeć do jednej z legendarnych kawiarni „Sachera” na kawałek firmowego oryginalnego tortu i takiż likier o smaku wybitnie czekoladowym. Poza wystrojem z czasów c. i k. Austro – Węgier niewiele tam już starej atmosfery pozostało w wielojęzycznym tłumie. Przebywając kiedyś w naddunajskiej stolicy przez kilkanaście dni miałem trochę czasu, aby zajrzeć i do innych kawiarni. Tuż pod bokiem miałem lokal „Pruckera”, czynny od samego rana, gdzie można było do białej porannej kawy przejrzeć gazety z całego świata. Wieczorem zaś zawsze grywali świetni taperzy, a dla chętnych otwarta była duża sala ze stolikami karcianymi. Świetnie też się czułem w wystroju już z okresu trochę późniejszego, gdyż w stylu modernizmu początku ubiegłego wieku.

Wiesław Mądrzejowski