Wielogodzinne stanie w kolejkach, zajmowanie miejsca już w godzinach nocnych i... handel miejscem (bo Polak potrafi) to wcale nie obrazek z odległej już przeszłości. Jeszcze do niedawna tak bywało przed szczycieńskim wydziałem komunikacji. Już jest trochę lepiej, ale do pełni szczęścia jeszcze daleko.

Kolejka po rejestrację

"Czar" dawnych lat

Godziny wieczorno-nocne. Ruch zaczyna się około 2 nad ranem. Sakramentalne pytania: pan w kolejce? kto z państwa ostatni? Skrupulatne pilnowanie kto za kim i przed kim. Z upływem czasu atmosfera gęstnieje, wzrasta nerwowość. Około godziny szóstej rano "ogonek" przygotowuje się do startu: wpuszczają do środka! Można wbiec po schodach i zająć miejsce tuż przed upragnionymi drzwiami.

Starsi mieszkańcy Szczytna i całego kraju pamiętają takie scenki sprzed lat 20 i więcej, kiedy były one codziennością.

Historia lubi się jednak powtarzać, bo opis dotyczy sytuacji jak najbardziej współczesnej. Stojący w ogonku to ci, którzy pragną zarejestrować pojazdy sprowadzone zza granicy, a drzwi przed którymi stoją - wiodą do powiatowego wydziału komunikacji...

- Pan tu nie stał! Poszedł na swoje miejsce! - kolejkowicze pilnują ustalonego wcześniej porządku.

Tłumek ludzi zajmuje dogodne pozycje. Zaczyna się czytanie porannej prasy, w ruch idą komórki, oczekujący szeptem prowadzą rozmowy, wystukują treści sms-ów. Na korytarzu robi się cicho, spokojnie, sielsko... ale to tylko pozory. Bo spod oka każdy obserwuje drzwi i tego, który w kolejce zajmuje wcześniejsze miejsce. Godzina 8.00 - rusza obsługa klientów. Czas oczekiwania na to, gdy wejdzie następny, dłuży się niemiłosiernie. Ci z końcowych stanowisk coraz bardziej nerwowo spoglądają na zegarki - powoli dociera do nich, że dziś już nie zdążą. Następnego dnia będą musieli zacząć wszystko od początku. "Przyjdę o północy, to będę pierwszy" - obiecują sobie w duchu niektórzy. A gdy przybywają okazuje się, że inni postanowili przyjść jeszcze wcześniej...

- Jezu! Ja muszę dziś! Czy ktoś z państwa może mnie przepuścić? - pojawiają się głosy.

- Możemy pogadać - młody człowiek sugeruje dobrą wolę. "Na boku" okazuje się, że ta wola ma swoją wartość: 150, 200 zł. Wśród kolejkowiczów są desperaci, który godzą się na dodatkowe koszty.

Dokumenty w depozyt

Łukasz Kamiński ze Szczytna, gdy pojawił się w starostwie na początku sierpnia, o ósmej rano, był już osiemnasty do okienka.

- Około godziny 11 jakaś urzędniczka stwierdziła, że już w tym dniu więcej osób przyjętych nie będzie - mówi Łukasz Kamiński. - Następnego dnia już o drugiej w nocy przyjechałem na plac Juranda i czekałem w samochodzie. Około trzeciej zaczęli się schodzić inni, ale byłem pierwszy - dodaje.

Gdy już pan Łukasz do biura wszedł, to jednak sprawy nie załatwił. W starostwie bowiem zmieniono system obsługi interesantów. Polega to na tym, że przyjmuje się dokumenty, sprawdza ich kompletność, a następnie wyznacza termin odbioru i finalizacji sprawy. Panu Łukaszowi najbardziej doskwierał fakt, że wśród pozostawionych w urzędzie dokumentów był też dowód rejestracyjny, którym dotychczas się posługiwał. Miła urzędniczka... skserowała dokument, ale nie oddała mu oryginału, lecz tę kopię.

- Odbitki ksero to policja raczej by nie honorowała, tym bardziej, że wraz z dowodem w urzędzie została polisa OC. A po odbiór dowodu wystawionego już na mnie (bo pan Łukasz nabył pojazd, co prawda sprowadzony z zagranicy, ale już raz w kraju rejestrowany - przyp. H.B.) miałem się zgłosić dopiero za tydzień - opowiada petent urzędu. - Właściwie, to powinienem był ściągnąć lawetę i w ten sposób spod urzędu odtransportować auto, którym przyjechałem.

Pan Łukasz czekał więc tydzień na możliwość korzystania z własnego auta, ale i tak nie miał najgorzej.

- Teraz oczekiwanie trwa dłużej. Osoby, które dziś składają dokumenty, dowód rejestracyjny i tablice odbiorą dopiero pod koniec miesiąca - usłyszeliśmy w starostwie w piątek 13 sierpnia.

Mimo że zmiana systemu rejestrowania nowych pojazdów nie satysfakcjonuje w pełni interesantów, to i tak stanowi dla nich ułatwienie. Samo przyjęcie dokumentów nie zajmuje tak wiele czasu jak rejestracja pojazdu. Petenci nie muszą więc już spędzać w ratuszu kilkunastu godzin, nie muszą też nocami stać w kolejce.

- W poniedziałek 9 sierpnia zrobił się przy wydziale komunikacji zupełny zator. Grupa osób oczekujących na rejestrację pojazdu przyszła do mnie na skargę - mówi wicestarosta Wiesław Szubka. Kolejkowicze byli oburzeni, że zaledwie kilka osób zostało obsłużonych. Tak się jednak złożyło, że każdy z "załatwionych" klientów rejestrował po kilka pojazdów.

- A przy wymaganych formalnościach "obsłużenie" jednego samochodu sprowadzonego z zagranicy zajmuje godzinę - wyjaśnia Irena Łozińska, inspektor w wydziale komunikacji. Według oceny pracowników (czterech - prowadzących rejestrację) każdy z nich w ciagu godzin urzędowania jest w stanie zaewidencjonować pięć, góra sześć nowych samochodów i dokonać kilku innych czynności dla interesantów z "drobniejszymi" sprawami.

Uroki biurokracji

Podstawowy "zestaw rejestracyjny" to co najmniej dziesięć różnych kwitów, zarówno polskich, jak i niemieckich, bo to z tego kraju najczęsciej samochody są sprowadzane. W przypadku zagranicznych dokumentów potrzebne są jeszcze tłumaczenia, wykonane przez uprawnioną osobę. Niezbędne są dokumenty z Urzędu Celnego i Urzędu Skarbowego, ze stacji diagnostycznej. Gdy rejestrujący to wszystko ma - składa po prostu w urzędzie, wypełnia obszerny wniosek - podanie (a musi weń wpisać też wszystkie załączniki czyli dostarczone kwity), dostaje karteczkę kiedy i do jakiego urzędnika ma się zgłosić po odbiór dowodu rejestracyjnego i tablice i... czeka.

Komplet tak przyjętych dokumentów trafia na biurko fachowca... no i się zaczyna! Najpierw dogłębna analiza - czy na pewno wszystko jest i to takie, jak trzeba. Jak w papierach gra, to samochodowi przydziela się numery i dowód rejestracyjny. Wprowadza się do komputerowej bazy danych i do prowadzonych odręcznie rejestrów. A tych jest aż sześć... W większość ksiąg wpisuje się te same dane... ale wpisać trzeba. Dodatkowo fakt wydania dowodu czasowego i dowodu stałego potwierdza się obszerną decyzją administracyjną, którą może podpisać jedynie naczelnik wydziału lub starosta... Ufff. Procedurę wymyśla się "na górze", a do starostw przychodzą tylko instrukcje, wytyczne, rozporządzenia. Jak mówią urzędnicy - i nie brzmi to pocieszająco - będzie jeszcze gorzej.

Lekka poprawa

Przed zmianą systemu obsługi klientów, te wszystkie czynności były wykonywane bezpośrednio w obecności czekającego petenta. W biurze wydziału komunikacji to był obraz rodem z horroru: cztery urzędniczki za biurkami, czterech klientów przed szybą i cztery niezależnie prowadzone rozmowy, pytania, wyjaśnienia... Pełen chaos. A na korytarzu nieustający tłum interesantów, z minuty na minutę coraz bardziej zniecierpliwionych.

- Dochodziło do takich sytuacji, że poważnie się zastanawialismy, czy nie wzywać policji - mówi wicestarosta Szubka.

Teraz dokumenty opracowuje się niejako za zamkniętymi drzwiami, w ciszy i spokoju. Mniej jest pomyłek, mniej gorączkowego uwijania się i mniej straconych nerwów, zarówno klientów, jak i urzędników. A oprócz rejestrowania nowych pojazdów wykonuje się w wydziale szereg innych czynności.

Na ratuszowym korytarzu nie ma już tłumów, jakie jeszcze przed tygodniem były tam stałym "elementem wystroju". Wicestarosta Szubka przewiduje dalsze zmiany, mające na celu usprawnienie i przyspieszenie procesu obsługi klientów w wydziale komunikacji. Jakie one będą - jeszcze nie wiadomo.

- W Olsztynie na przykład w wydziale komunikacji pracuje się na dwie zmiany, aż do 20.00, a w Mrągowie z kolei przyjmują interesantów także w soboty - wicestarosta wskazuje ewentualne rozwiązania, jakie mogą być zastosowane.

Prawie na każdą kieszeń

Boom samochodowy ma swoje uzasadnienie. Kilkunastoletnie auta za granicą kupuje się za grosze.

Przykładowe akta rejestrowanego opla rocznik 91-92. Dowód zakupu w Niemczech - 100-200 euro. Jeśli pojazd był tam wyrejestrowany - to za tablice celne (czasową rejestrację na przejazd do Polski) trzeba zapłacić dalsze 150 euro. Później, w Urzędzie Celnym - różnie - między 300 a 600 zł. Zaświadczenie z Urzędu Skarbowego dot. obowiązku podatkowego - 150 zł, tłumaczenia dokumentów - około 120 zł. Dalsze 500 zł pochłania karta pojazdu - dokument wydawany pojazdom przy pierwszej rejestracji w Polsce, tablice rejestracyjne i dowody - 157 zł i jeszcze drobne opłaty (znaczki skarbowe) - jakieś 10-12 zł. Wszystko razem około 3-4 tysiące złotych.

- A takie 12- czy 13-letnie ople astry na polskich giełdach "chodzą" po 10-12 tysięcy - wyjaśnia "Kurkowi" jeden z urzędowych petentów. Nic więc dziwnego, że sprowadzanie używanych samochodów i handel nimi stanowi nową formę działalności. W Szczytnie zresztą takie podmioty gospodarcze zostały już zarejestrowane.

Interes dla wielu

Sprowadzany "złom" to złoty interes nie tylko dla handlujących i nabywców. Pełne ręce roboty (a więc i portfele) mają blacharze, lakiernicy, tłumacze, diagnostycy, bo bez wystawionych przez nich dokumentów (a nie za darmo wszak), pojazdu zarejestrować się nie da.

Swoje korzyści mają też samorządy. Tylko na wydanych kartach pojazdu starostwo zarabia dziennie około 10 tysięcy złotych. Opłata za zaświadczenie wydawane przez Urząd Skarbowy, wpływa na konto... Urzędu Miejskiego.

Malkontenci przewidują, że rejestrowane obecnie pojazdy zaczną się gremialnie psuć za kilka miesięcy. Wtedy raj dochodowy będą mieli mechanicy, a producenci i dystrybutorzy części zamiennych już zacierają ręce.

W opinii petentów szczycieńskiego wydziału komunikacji ten boom zbliża się ku końcowi.

- W Niemczech stare, wyrejestrowane samochody są już bardzo przebrane. Trzeba się sporo najeździć, żeby coś znaleźć - mówią. Coraz częściej "wypuszczają" się dalej: do Holandii, Francji...

Według różnych źródeł, miesięcznie do kraju trafia ponad 100 tysięcy używanych, starych samochodów. W I kwartale br. udział sprowadzonych aut w obrocie handlowym stanowił około 8%, a obecnie - sięga 80%!

Halina Bielawska

2004.08.18