Lenpolowska pompownia

Nad Jeziorem Domowym Dużym na terenie leżącym w obrębie ogródków działkowych stoi sobie zagadkowa budowla składająca się z dwóch części - fot. 1.

Na zdjęciu poszczególne elementy oznaczone są jako obiekt A i obiekt B. Cóż to może być takiego? Wszak nie jest to z pewnością luksusowa nadwodna willa z wolnostojącą murowaną komórką, bo stan techniczny i ogólna szpetota, jaka bije od obiektów wyraźnie temu zaprzecza. Aby rozwikłać zagadkę trzeba przybliżyć się do bramy i odczytać tabliczkę, która tam wisi i o dziwo, mimo upływu lat, ciągle jest czytelna - fot. 2.

Teraz wszystko staje się jasne - mamy do czynienia z pompownią zakładową PZPL "Lenpol" w Szczytnie. Skrót PZPL rozszyfrowujemy jako Północne Zakłady Przemysłu Lniarskiego. Ongiś był to największy zakład w Szczytnie i największa roszarnia w Północnej Polsce. Zapytajmy tylko - ileż to lat upłynęło od czasu, gdy zaprzestano w naszym mieście mokrej obróbki lnu? A obiekt jak stał, tak stoi do dzisiaj, stopniowo obracając się w ruinę. No, z małymi wyjątkami. Przez pewien czas, ale dość krótki, dwa lata temu służył jako miejsce poboru wody, z którego korzystała firma "Furniture". Ta jednak czerpała jej niewiele, w porównaniu do byłej roszarni ilości wręcz znikome. Fakt to dość ważny o czym dalej, ale najpierw szczypta historii...

GROŹBA OSUSZENIA

W "zamierzchłych" latach socrealizmu szczycieńska roszarnia w chwilach swojego największego rozkwitu pompowała z jeziora ogromne ilości wody, mierzone już to nie w hekto-, a megalitrach. Co ciekawe, i co potwierdzają fachowcy, m.in. Jan Szymański zastępca kierownika szczycieńskiego oddziału Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych Województwa Warmińsko-Mazurskiego wodę pobierano nie tak, jak uczy tego inżynierska sztuka, tj. ze specjalnie urządzonego pod dnem jeziora ujęcia (tak robił i robi do dziś np. szczycieński browar), ale wprost z toni jeziora. Wskutek takiej dość nieroztropnej metody poboru wody i ciągle wzrastającym na nią apetytem, który z kolei wynikał ze wzrostu produkcji zaczęło ubywać wody w obu jeziorach! Jeszcze kilka lat takiej rabunkowej gospodarki wodnej, a zamiast jezior mielibyśmy w Szczytnie dwie rozległe kałuże. W owych czasach mało kto zdawał sobie z tego sprawę, ale już wówczas (lata 70.) powstały pierwsze plany budowy kanału łączącego miejskie jeziora z Saskiem Wielkim. I to nie tylko dlatego, aby podnieść walory turystyczno-krajoznawcze naszych jezior, ale aby roszarnia nie wypiła z nich wszystkiej wody. Szczęściem w nieszczęściu wynikającym z likwidacji zakładu i zaprzestania mokrej obróbki lnu było to, iż jeziorom przestał zagrażać spadek poziomu wód. Obecnie nikt już nie czerpie wody bezpośrednio z toni, a ujęcia pod dnem - wedle opinii fachowców - nie zagrażają w niczym naszym miejskim jeziorom.

PUŁAPKA

Powracając zaś do czasów współczesnych i do zrujnowanej pompowni to dodam jeszcze, iż choć wisi tam na płocie tabliczka broniąca wstępu osobom niezatrudnionym, to któżby zwracał uwagę na taki zakaz. Obiekt "B" nosi ślady wielokrotnej penetracji i jak inne opuszczone szczycieńskie budowle zapełniony jest, co mnie ustawicznie dziwi, śmieciami i to starannie spakowanymi w plastikowe woreczki (!) - fot. 3.

Ale uwaga, bo choć na zdjęciu tego nie widać, to w środku czai się niebezpieczeństwo podobne do opisywanego tydzień temu. A chodzi o otwór w podłodze komórki prowadzący do czeluści, bardzo podobnych do tych, jakie zieją tuż obok budyneczku stojącego przy ul. Związku Jaszczurczego. Z tą jednak różnicą, iż tutaj mamy do czynienia tylko z jedną dziurą, ale za to częściowo zalaną wodą.

W niej zaś, a dokładniej na dnie, usytuowanym ok. 1,5 m poniżej podłogi spoczywają nie hełmy (w zeszłym tygodniu były chełmy), a flaszeczki z literacko zgoła brzmiącymi etykietami. Tyle że już puste, czyli wytrąbione - fot. 4.

Owa czeluść roztacza się pod powierzchnią całej podłogi, a spory otwór do niej prowadzący mierzy tak na oko 0,5 m x 0,5 m i nie jest niczym zabezpieczony! Wpaść do niego łatwo, więc penetrując domeczek trzeba się mieć na baczności. Zwłaszcza gdy się zaliczyło jeden lub drugi zawarty w płynie wiśniowy sad.

I jeszcze jedno. Na fot. 2 widzimy, iż na tabliczce zakazującej wstępu do obiektu, a dokładnie na wyrazie "Niezatrudnionym" ktoś przykleił ulotkę reklamującą takie usługi - kredyty w domu klienta! Może to wskazówka, że należałoby wziąć kredyt, aby wyremontować rzeczony obiekt przemieniając go w miniaturową willę i tam sobie zamieszkać?

A skoro o miniaturyzacji mowa, to o tym za chwilkę, choć nie w takim ujęciu, jakbyście się tego spodziewali Drodzy Czytelnicy...

DOM DLA LUDZI NISKICH

Jest taka amerykańska opowieść mówiąca o tym, iż krucha z pozoru kobieta może dokonać zadziwiających czynów. Takich o jakich nigdy nie pomyślałby mężczyzna, a które mogłyby ulżyć doli osób obdarzonych przez ślepy los niewielkim wzrostem (cechą, która charakteryzowała i naszą bohaterkę).

Ale do rzeczy, oto pod koniec XIX w. niejaki James Mertin (irlandzki kapitan) przybył do Nowego Jorku, bo tu postanowił zbudować wielki biurowiec. W trakcie realizowania przedsięwzięcia, budowę odwiedził niespodziewany gość. Kiedy kapitan Mertin ujrzał postać, zapytał:

- Czego chcesz dziewczynko?

- Nie jestem dziewczynką tylko miniaturową kobietą - usłyszał w odpowiedzi, ale sam odrzekł już dość niegrzecznie:

- Jeśli szukasz wsparcia, odejdź diabelskie nasienie!

Kobieta, ani przez chwilę nie tracąc rezonu, odpowiedziała mu tak:

- Nie szukam wsparcia, ale rozmowy z życzliwym człowiekiem. Świat zbudowano bowiem nie myśląc o takich jak ja. Klamki są za wysoko, krzesła nieporęczne, a wysokie stropy kpią z mojego wzrostu. Chciałabym żyć i pracować w odpowiednio zbudowanym dla mnie miejscu.

Kapitan Mertin ujrzawszy, że w tak niewielkiej kobiecie (pod względem wzrostu) drzemie ogromny duch, zachwycony, postanowił się z nią ożenić, a pomiędzy 7 i 8 piętrem swojego biurowca wybudował specjalną kondygnację o bardzo niskich stropach, zwaną 7 i 1/2 piętrem. Żeby było przynajmniej jedno miejsce na ziemi, gdzie ludzie wzrostu jego żony mogli żyć i pracować we właściwych dla siebie warunkach.

Budynek ów o numerze 601 nazywa się Mertin Flemmer Building i stoi przy 11 Avenue w Nowym Jorku.

* * *

Wszystko to piękne - powie niejeden Czytelnik, tylko co ta nowojorska opowieść ma wspólnego z naszym miastem, naszymi szczycieńskimi realiami budowlanymi?

No to uwaga! Zaskoczę bowiem Czytelników niebywale. Oto znalazłem w Szczytnie jakby żywcem wyjętą z Flemmer Building kondygnację - owe 7 i 1/2 piętro. Ale najpierw realia nowojorskie - fot. 5.

Na fotografii widać, iż osoby normalnego wzrostu nie czują się tu najlepiej (pozostają w ciągłym przykurczu), no ale przecież nie dla nich piętro to zbudowano.

Teraz zaś kolej na fotografię wykonaną w budynku stojącym w Szczytnie przy ul. Sobieszczańskiego 24 - fot. 6.

Czyż podobieństwo nie jest uderzające? Tyle tylko, iż w naszym rodzimym przypadku nie chodziło o stworzenie odpowiednich warunków pracy dla kobiet niewielkiego wzrostu. Rzecz wynikła ze zwykłego, prozaicznego błędu w sztuce budowlanej. A mogłoby być tak poetycznie...

2004.03.03