Czy zastanawialiście się Państwo jak zmienia się nasze żywienie z porami roku? Nie, bez obaw, to nie będzie wykład o tzw. „zdrowej żywności” czy dietach. Tak sobie po prostu uświadamiam, że zachodząc do knajpki teraz latem zamawiam zupełnie co innego niż zimą. Jadłospisy wprawdzie niewiele się różnią, chociaż w niektórych, także naszych szczycieńskich, restauracjach znajdziemy w karcie zastrzeżenie, że „niektóre dania podajemy tylko w sezonie letnim”. Bo jak faktycznie wyglądałby chłodnik w lutym, kiedy za szybą śnieżyca. Tak samo spoglądam teraz na golonkę (którą wielbię nieprzytomnie od lat). Gdy panuje upał i najchętniej ściągnąłbym z grzbietu własną skórę, myśl o potężnej golonce w otoczce tłustawej z lekka chrupiącej skórki jakoś nie budzi entuzjazmu. Poczekam aż się ochłodzi.

Co więc zjemy sobie w upalny lipcowy czy sierpniowy dzień na lekki obiadek? Jadąc w kierunku południowym nie odpuszczę „Pazibrody” pod Makowem i talerza zsiadłego mleka ze smażonymi kartoflami potraktowanymi z lekka skwarkami. Smaczne to niezwykle, szybko podane, podobno niezbyt zdrowe (skwarki!), no i – przynajmniej w tej restauracji – niezbyt tanie. Nie wiem dlaczego kosztuje kilkanaście złotych. W Szczytnie też można się czasem na to załapać, ale zdecydowanie zbyt rzadko. Chciałoby się czasem takie zsiadłe mleczko z ziemniakami zjeść w domu, tylko mleko jakoś zsiadać się nie chce. W sklepach czasem pojawiają się kubeczki z tym specjałem, a jeżeli nie, to pozostaje kefir lub maślanka.

Gdyby ktoś obawiał się nieszczęsnych skwarek – bo podobno niezdrowe – to zamiast proponuję też wspaniałe proste danka ziemniaczane. W szwajcarskim Bernie, w jednej z najbardziej eleganckich restauracji, zjadłem kiedyś latem genialną potrawę – kartofle puree przemieszane z odrobiną parmezanu, zapiekane w formie solidnego kopczyka w piekarniku, posypane mieszanką ziołową na bazie bazylii i podawane z lekkim białym winem. Spróbowałem w domu – i o dziwo wyszło wcale nie gorzej. I jeszcze jedna zaleta – doskonale się porcjuje.

Jako wielbiciel mięcha latem trochę odpuszczam i staram się znaleźć coś ciekawego warzywnego lub nabiałowego. Tutaj można w Szczytnie znaleźć na przykład świetne naleśniki z kozim serem, pięknie podane naleśniki ze szpinakiem czy brokuły zapiekane pod beszamelem. Nie można narzekać. Od czasu, gdy przynajmniej w kilku sklepach – najlepszy wybór jest niespodziewanie w olsztyńskim „Makro” – można dostać owoce morza, stałem się ich letnim entuzjastą. Ba, nawet pobudzony niesamowitymi wyczynami w tym zakresie pani na podszczycieńskim rancho, sam postanowiłem też coś takiego skomponować – i polecam każdemu. Smaczne i proste – jeżeli nawet mnie się udało. Na przykład gdy na odrobinę oliwki polanej na rozgrzaną patelnię wrzucicie najpierw dwa poszatkowane ząbki czosnku, po lekkim podrumienieniu zalejecie to szklaneczką bulionu z kostki – dobrze jeszcze dorzucić do niego małą kostkę papryczkową. Gdy się dobrze zmiesza, wrzucacie torebkę zamrożonej mieszanki owoców morza i dusicie przez około dwadzieścia minut. W międzyczasie gotujemy paczkę dobrego makaronu – najlepiej świderki, gdyż doskonale pochłaniają sos i przyklejają do podduszonych owoców morza. Do tego obowiązkowo lampka lekko schłodzonego białego wytrawnego wina. Absolutnie żadnego piwska!

A gdy już o napojach mowa to na letnie upały polecam naprawdę poważnie kwas chlebowy. Oj, będzie kręcenie nosem, ale kto z Państwa naprawdę próbował dobrego kwasu? Sam zauroczyłem się nim ponad dwadzieścia lat temu w straszliwie upalnym Taszkiencie, gdzie lano go na każdym rogu ulicy prosto z wielkich beczkowozów do podstawionego naczynia. Przed paru laty odkryłem kwas produkowany w Augustowie i Suwałkach, piłem go nad tamtejszymi jeziorami i na zapas woziłem do Szczytna. I ostatnio w jednym z naszych marketów widzę butelki właśnie z tym świetnym kwasem – tylko radzę pić koniecznie wcześniej dobrze schłodzony.

Wiesław Mądrzejowski