Niespełna 5-letni Bartuś Długokęcki z Witówka urodził się z zespołem Edwardsa. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie, przewidując, że umrze zaraz po urodzeniu. Diagnozy okazały się błędne. Chłopiec, mimo licznych schorzeń, jest pogodnym i pełnym życia dzieckiem. Z powodu skrzywionej stópki nie może jednak chodzić, choć bardzo tego chce. Pomóc może kosztowna operacja w Niemczech.

Pomóżmy Bartkowi stanąć na nogi
Bartek, choć tak wiele już przeszedł, jest pogodnym chłopcem, obdarzonym wielką wolą życia

CHCIAŁAM GO TYLKO ZOBACZYĆ

Bartek Długokęcki miał się w ogóle nie urodzić. Kiedy jego mama Natalia była w ciąży, u dziecka zdiagnozowano zespół Edwardsa. To rzadka wada letalna. Większość dotkniętych nią dzieci umiera jeszcze w łonie matki, inne tuż po przyjściu na świat. Choć jeszcze do niedawna wada ta umożliwiała przerwanie ciąży, pani Natalia zdecydowała się urodzić synka. O diagnozie dowiedziała się dość późno. - Kiedy chodziłam do ginekologa na fundusz zdrowia, mówił mi, że dziecko jest zdrowe - wspomina kobieta. Ponieważ doktor nie potrafił określić płci dziecka, umówiła się na wizytę prywatną u innego lekarza. Ten stwierdził, że jest ono ciężko chore. Było to w 24. tygodniu ciąży. Diagnozę potwierdzono w Olsztynie, a potem w Warszawie. - Co miałam robić? Chciałam, żeby Bartek się urodził i pragnęłam go chociaż zobaczyć – mówi pani Natalia. - Tuż przed porodem lekarze mnie nie pocieszali. Powiedzieli, że dla niego będzie lepiej, gdy urodzi się nieżywy, bo w przeciwnym razie czeka go tylko cierpienie – opowiada mama chłopca. Wbrew pesymistycznym diagnozom Bartek urodził się żywy. - Potem słyszałam, że przeżyje miesiąc, później, że góra rok – mówi pani Natalia.

WBREW CZARNYM DIAGNOZOM

Dziś chłopiec ma już cztery lata i siedem miesięcy.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.