Córki Jana Drębkowskiego, który zmarł pod koniec lutego w celi szczycieńskiej komendy, nie mają wątpliwości, że ich ojciec żyłby, gdyby nie rażące zaniedbania ze strony policjantów oraz lekarza badającego mężczyznę przed przewiezieniem do aresztu. Nie stwierdził on zagrożenia życia, mimo że z pacjentem nie było żadnego kontaktu. Pozostawiony w celi 65-latek przeleżał kilka godzin na podłodze w przemoczonym ubraniu.

Śmierć ze znakami zapytania

NA PODŁODZE W MOKRYM UBRANIU

We wtorek 24 lutego około godziny 17.00 przypadkowy przechodzień poinformował policję o tym, że na skwerku w pobliżu pomnika Orła Białego w Szczytnie leży nieprzytomny mężczyzna. Jak się później okazało, był nim 65-letni mieszkaniec Szczytna, Jan Drębkowski. Skierowany na miejsce patrol, podejrzewając, że znaleziony człowiek jest pod wpływem alkoholu, zawiózł go do przychodni na ul. Kościuszki. Mężczyzna został tam zbadany przez lekarza, który nie stwierdził zagrożenia życia. Uznał za to, że pacjent może być odwieziony do policyjnego pomieszczenia dla zatrzymanych i przebywać tam do wytrzeźwienia. Tak też się stało. Jan Drębkowski leżał przez kilka godzin w celi w przemoczonym ubraniu, bez przykrycia i w podwiniętym swetrze. Dopiero około 2.30 monitorujący celę funkcjonariusz zauważył, że z zatrzymanym dzieje się coś niepokojącego. Wezwano pogotowie, ale przybyły na miejsce lekarz stwierdził zgon.

DZIWNE PRZESŁUCHANIE

Rodzina zmarłego nie od razu dowiedziała się o całym zdarzeniu, bo policjanci mieli kłopot z ustaleniem tożsamości mężczyzny.

- Najpierw funkcjonariusze informowali nas, że ojciec został pobity między garażami na ulicy Żeromskiego. Później okazało się, że chodziło o kogoś zupełnie innego - relacjonuje córka zmarłego Teresa Serejko. Dopiero około południa w środę 25 lutego dowiedziała się o śmierci ojca. Wieczorem tego samego dnia na przesłuchanie przyjechało do niej dwóch policjantów. Jego przebieg mocno zdziwił panią Teresę.

- Na samym początku jeden z policjantów zaczął mnie wypytywać, czy wiem, że ojciec w 1983 roku był karany. Pokazywał mi przy tym zdjęcia z jego kartoteki - opowiada córka zmarłego. Zastanawia ją, że skoro funkcjonariusze dysponowali takimi informacjami, to dlaczego mieli kłopot z ustaleniem tożsamości jej ojca.

- W tej sytuacji najprostszym sposobem było zdjęcie mu odcisków palców i poszukanie ich w bazie danych - uważa pani Teresa.

ZBYT WIELE NIEWIADOMYCH

Córki zmarłego mają też zastrzeżenia do postępowania lekarza, który nie stwierdził zagrożenia życia pana Jana.

- Skoro uznał, że ojciec jest tak pijany, że nie ma z nim kontaktu, powinien skierować go do szpitala na odtrucie. To ewidentne zaniedbanie - mówi druga z córek, Katarzyna. Zarówno ją, jak i jej siostry zastanawia to, że funkcjonariusze stwierdzili, że pan Jan jest nietrzeźwy, nie wykonując żadnych badań na zawartość alkoholu. Krew pobrano mu dopiero po śmierci. Przeprowadzona sekcja zwłok wykazała tylko, że organy wewnętrzne mężczyzny były przekrwione, a zgon nastąpił nagle. Zdaniem najbliższych pana Jana, w całej sprawie jest zbyt wiele znaków zapytania. Dlatego zgłosili w szczycieńskiej prokuraturze wniosek o sprawdzenie, czy nie doszło do zaniedbań polegających na nieudzieleniu ich ojcu stosownej pomocy. Wyjaśnieniem sprawy zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Olsztynie.

Córki przyznają, że mężczyzna lubił zaglądać do kieliszka, ale nie przeszkadzało mu to w normalnym funkcjonowaniu. Mieszkał z córką Danutą, pomagając jej w opiece nad dwojgiem wnucząt i prowadzeniu domu. Mimo swojej słabości był człowiekiem obowiązkowym.

- Dzieci go uwielbiały, a ja zawsze mogłam na niego liczyć - mówi przez łzy pani Danuta. - Nie zasłużył na taką śmierć, potraktowali go jak zwykłego alkoholika - dodaje kobieta.

NIE STWIERDZONO UCHYBIEŃ

- Zleciłem podjęcie czynności wyjaśniających w tej sprawie. Na chwilę obecną nie stwierdzono żadnych uchybień - mówi komendant powiatowy szczycieńskiej policji insp. Sławomir Olewiński. - Zatrzymany został zbadany przez lekarza, a w komendzie był na bieżąco kontrolowany przez służbę dyżurną. W pomieszczeniu działał też monitoring. Od razu, gdy stwierdzono, że z mężczyzną dzieje się coś niepokojącego, wezwano pogotowie ratunkowe - relacjonuje komendant.

Doktor Piotr Miroński, który badał Jana Drębkowskiego, także nie poczuwa się do winy.

- Ten pan był kompletnie pijany. Gdyby policja nie znalazła go na trawniku, zmarłby na skutek wyziębienia albo ktoś inny zrobiłby mu krzywdę - mówi lekarz. To, że pacjent był nietrzeźwy, stwierdził na podstawie woni alkoholu z ust badanego. Dlaczego, skoro uznał, że mężczyzna znajduje się w stanie silnego upojenia, nie zlecił, by zawieziono go na odtrucie do szpitala?

- Nasz szpital nie przyjmuje takich pacjentów. Lekarze są przeczuleni na tym punkcie, to nie jest przechowalnia dla osób nietrzeźwych - mówi lekarz.

Zapewnia też, że wnikliwie zbadał mężczyznę, osłuchując go, mierząc mu ciśnienie i sprawdzając serce.

- W tym momencie nie zachodziło niebezpieczeństwo zagrożenia życia. Pacjent kwalifikował się do wytrzeźwienia w pomieszczeniu dla zatrzymanych - zapewnia lekarz.

Córki pana Jana nie dają temu wiary, tym bardziej, że funkcjonariusze, którzy zabrali ich ojca ze skwerku, sami napisali w notatce, że zagrożenie życia jednak istnieje.

Kobiety są przekonane, że ojciec żyłby, gdyby udzielono mu właściwej pomocy.

- Nie pojmujemy, jak można było nieprzytomnego człowieka pozostawić w przemoczonym ubraniu na kilka godzin na podłodze celi, nie okrywając go nawet kocem - mówią.

Ewa Kułakowska