Blisko 200 osób stanęło w poniedziałkowy ranek przed szczycieńskim oddziałem PKO BP, by założyć lokaty prywatyzacyjne i zapisać się na akcje. Zdecydowanej większości, bo 130 klientom banku, sztuka się powiodła.

Szturm na bank

Oferta prywatyzacyjna banku wzbudziła wielkie zainteresowanie w całym kraju. Na wieść o sprzedaży akcji, już od piątkowego ranka (8 października) zaczęły tworzyć się, dobrze znane z lat 80., komitety kolejkowe. W Szczytnie na listę wpisało się 180 chętnych.

Usłyszane w kolejce

Poniedziałek 11 października, rano.

Przed budynkiem PKO w Szczytnie stoi długa kolejka. To chętni do zakupu akcji. Choć zimno na dworze, kolejka nie zmniejsza się, wciąż przychodzą kolejni zainteresowani. O godz. 10.30 Marianna Szymańska była jedną z ostatnich w "ogonku".

- Postanowiłam się zapisać, jak się dostanę to dobrze, jak nie to trudno - mówi.

Z tłumu co jakiś czas słychać podniesione głosy. To przeważnie mężczyźni komentują każde przybycie nowej osoby. Wejścia do banku pilnują funkcjonariusze policji. Chętni do nabycia akcji są wpuszczani według listy.

- Przyszła starsza pani, która chciała pobrać rentę, jednak nie chcieli jej przepuścić, mało brakowało, by ją przewrócili, tak pilnują dostępu do wejścia. Rano to doszło do takiej kłótni, że musiała interweniować policja - opowiada jedna z osób stojących w kolejce.

- W piątek miałam 61 numerek. Przychodziłam systematycznie co kilka godzin, a w tym czasie wiele osób zrezygnowało. Dzięki temu mam już lokatę - cieszy się Aneta Chachulska-Grędas, która o godz. 10 szczęśliwa odeszła od bankowego okienka.

10 minut na klienta

- Obsłużyliśmy maksymalnie możliwą liczbę klientów - mówi dyrektor I oddziału PKO BP S.A. w Szczytnie Henryk Hańczaruk. Na jego polecenie w banku uruchomiono aż cztery okienka, podczas gdy w innych oddziałach w miastach powiatowych najczęściej czynne były tylko dwa. Obsługa jednej osoby trwała średnio niewiele ponad 10 minut. Dyskretnie nad bezpieczeństwem kolejkowiczów (w dzień i w nocy) czuwała szczycieńska policja. To głównie dzięki nim nie doszło do większych przepychanek czy poważniejszych incydentów.

Dobra organizacja jak najbardziej była wskazana, bowiem to ona głównie decydowała, ilu klientom danego banku uda się kupić akcje. Każda operacja była wprowadzana do centralnego komputera, który na bieżąco informował, ile jeszcze akcji z ogólnej kwoty 1,1 mld zł zostało do kupienia.

W szczycieńskim oddziale banku z tej puli skorzystało 130 klientów. Większość z nich nabywała akcje za maksymalnie dopuszczalną kwotę 20 tys. zł.

Czy wśród nich był dyrektor Hańczaruk?

- Niestety nie. Ja i rodzina spłacamy kredyt - słyszymy w odpowiedzi.

Eksperci bankowi przewidują, że w ciągu roku zysk z zakupu akcji powinien osiągnąć około 30 procent.

Henryk Hańczaruk nie chce tego komentować.

- To wróżenie z fusów - odpowiada. Nie wie też jeszcze, ile akcji nie podlegających wykupowi przypadnie pracownikom oddziału jego banku.

(o, jor)

2004.10.13