Tym razem zwycięstwo było po polskiej stronie. XXIII Maraton Juranda wygrał Jarosław Janicki z Katowic, zaś ubiegłoroczny triumfator Białorusin Aleksander Labuczenka musiał zadowolić się drugim miejscem.

W upał i skwar

Na trasie

Na starcie biegu stanęło 110 śmiałków gotowych w nieomal 30-stopniowym upale pokonać blisko 42,5 km trasę. Tylko 4 zawodników nie dobiegło do mety w tak morderczych warunkach. Jarosław Janicki wziął odwet, jak to określił, za ubiegłoroczne niepowodzenie i nareszcie wygrał w Szczytnie, pokonując rywala z Białorusi o 52 sekundy.

Stawka zawodników rozerwała się dość szybko i już przez Olszyny (10. km trasy) maratończycy przebiegli w małych grupkach. Wszędzie witani byli zaskakująco gorąco. Mieszkańcy wiosek, przez które przebiegała trasa biegu, zagrzewali zawodników do walki nie tylko słowami, ale i poczęstunkiem. Uruchomiono nawet zraszacze służące zwykle do nawadniania łąk czy trawników i kierowano bijące z nich ożywcze strugi wody wprost na rozgrzane ciała maratończyków.

Nasi, czyli AKB Szczytno

Na tegoroczną trasę maratonu wyruszyła rekordowa liczba zawodników ze Szczytna, bo aż dwunastu. Najlepszym z nich okazał się Jacek Cieluszecki, uzyskując czas 2.52.16, co dało mu 6 miejsce.

Inni członkowie szczycieńskiego klubu biegacza wypadli też znakomicie i to do tego stopnia, iż drużynowo nasz miejscowy zespół odniósł przygniatające zwycięstwo nad innymi, bardziej uznanymi teamami sportowymi.

Jak powiedział po biegu prezes AKB Krzysztof Wilczek, on sam obrał złą taktykę. Z powodu upału i dokuczliwego skwaru należało przebiec pierwszą połowę trasy dość wolno, aby potem przyspieszyć, jak uczynił to Jacek Cieluszecki i drugi nasz najlepszy biegacz Henryk Mankielewicz (12 miejsce). Ci dwaj zawodnicy, choć początkowo utracili sporo dystansu, to w końcówce biegu "połykali" kolejnych zawodników, coraz to bardziej zbliżając się do prowadzącej szpicy.

Słodki maratończyk

- Oto do mety zbliża się najlepszy maratończyk pośród cukierników i najlepszy cukiernik

w gronie biegaczy - tymi słowy spiker zawodów witał na finiszowych metrach Zygmunta Zapadkę, postać w Szczytnie szeroko znaną. Zawodnik już po pięćdziesiątce, a mimo to uzyskując 47 pozycję, wyprzedził na trasie nawet prezesa AKB Krzysztofa Wilczka. W pierwszej setce znalazł się także Marian Gołąbek.

Z roweru na ziemię

Osobnym rozdziałem szczycieńskiego maratonu był start rowerowego pielgrzyma Zdzisława Halamusa. Co prawda dotarł na metę zamykając stawkę zawodników, ale przed biegiem nie czynił żadnych przedstartowych przygotowań. Ot, zsiadł z roweru na ziemię i ruszył na trasę.

- Zdecydowanie wolę jednak objechać rowerem całą Europę, niż biec na tak morderczym dystansie - powiedział "Kurkowi" po osiągnięciu mety. Zdradził nam też, że podjął się tego zadania po to, aby udowodnić, że każdy kto chce, ten może. - Trzeba być tylko odpowiednio wytrwałym.

Marek J. Plitt

2004.07.21