ZASZCZYT W SZCZYTNIE

Kilka tygodni temu, kiedy kończyło się lato, a dni jeszcze były bardzo słoneczne, zadzwoniła moja ciotka Rozalia. Ciocia jest wiekowa, nie w pełnym tego słowa znaczeniu, gdyż dobiega dopiero osiemdziesiątki, ale posiada jeszcze mnóstwo energii i nieustającą ochotę do podróżowania. Ponieważ całe lato spędziła w Warszawie, postanowiła wpaść do miasta otoczonego jeziorami, zaczerpnąć świeżego powietrza i koniecznie wybrać się na grzyby. Ucieszyłem się z rodzinnego spotkania i powiedziałem, że będę miał zaszczyt powitać ją w Szczytnie. Wyszedłem po ciocię Rozalię na dworzec autobusowy. - Ach, jakież tu świeże powietrze, jaka cisza - zachwyciła się na przywitanie. Jednak kiedy wieczorem siedzieliśmy na balkonie, plotkując o naszej licznej rodzinie, powiał wiatr z północy i przyniósł bardzo przykry zapach. Właściwie był to smród, nie bójmy się tego słowa. Ciotka uciekła z balkonu, jednak smród z zewnątrz zdążył rozgościć się na dobre w mieszkaniu. Tłumaczyłem, że to pewnie przejeżdżała jakaś ciężarówka ze śmieciami, ale tych ciężarówek musiałby przejeżdżać cały konwój, gdyż wiatr przynosił smród aż do białego rana. Prócz tego nawet przez zamknięte okna wdzierały się porykiwania jakichś trąbek, przy pomocy których porozumiewali się nocni spacerowicze.

Następnego dnia rano, kiedy mój gość zasnął w końcu na dobre, odezwały się spalinowe maszyny do strzyżenia trawników. Wystartowały akurat pod blokiem, w którym mieszkam, a z doświadczenia wiem, że skończą raczej późnym popołudniem, ponieważ trawników tu na osiedlu mnóstwo. Zresztą, trawa jeszcze nie zdążyła odrosnąć po ostatnim strzyżeniu jakiś tydzień temu. - Taki tu porządek - powiedziałem przebudzonej cioci. - Przez tydzień strzygą te wszystkie trawniki wokół, potem jest parę dni spokoju, a potem zaczynają od nowa.

Trudno się dziwić, że moja krewna była nieco zdegustowana warunkami odpoczynku w mieście otoczonym jeziorami. Pech chciał, że uciekając od trawników wybraliśmy się na spacer po mieście zaczynając od ulicy 1-go Maja. Ciotka zahaczyła o wystający kafel zdewastowanego chodnika i zwichnęła nogę. - Nic to - powiedziała wtedy przekrzykując huk przejeżdżającej ciężarówki - nie twoja wina.

Mój gość miał po prostu pecha. Przecież nie każdej nocy północny wiatr przynosi smród mieszkańcom miasta, nie każdego tygodnia ryczą silniki pod domami, no i o ten wystający kafel niekoniecznie trzeba było się potknąć. Wynająłem cioci pokój w pensjonacie pod miastem. Wracając do Warszawy stwierdziła, że okolica tutaj rzeczywiście bardzo piękna, ale samo miasto to wygląda raczej na tranzytowe.

Faktycznie, przetacza się przez Szczytno mnóstwo pojazdów, ale jakoś zatrzymuje się ich niewiele. Jeśli się nie zatrzymują, to są dwie możliwości: można proponować przejezdnym coś atrakcyjnego, czym miasto przyciągnie i zarabiać na gościach, albo skierować te tabuny aut na obwodnicę, jak ostatnio zrobiono w Koninie, żeby można było oddychać rzeczywiście świeżym powietrzem. Ta druga możliwość nie zwalnia oczywiście od zadbania, by jednak Szczytno bardziej dało się polubić.

Marek Samselski

2004.10.20