JESIENNE REFLEKSJE

Sobota, 30 października

Mam dosyć polityków, ich kłótni, szarpaniny o stołki, wzajemnych podchodów i oskarżeń. Zastanawiam się, czy taki polityk może mieć przyjaciół. Osobiście w to wątpię. A przyjaciel to jest ktoś, na kogo zawsze możemy liczyć, to osoba, kto wie, czy nie bliższa od rodziny, chociaż to rodzina powinna przede wszystkim być naszym przyjacielem. Czasami jesteśmy samotni, bez rodziny, ale za to mamy przyjaciela. I jak to między przyjaciółmi bywa - dochodzi między nimi do kłótni. Często o drobnostkę, o coś, co trudno sobie przypomnieć już nazajutrz. Pokłócą się, naubliżają nie wiadomo dlaczego, trzaskają drzwiami i się rozchodzą. Uciekają od siebie, nie spotykają się, wreszcie czas i odległości pozbawiają ich całkowicie możliwości pogodzenia się. Dopiero po latach, a czasami o wiele prędzej nachodzi ich refleksja: dlaczego tak się stało? Nawet trudno sobie przypomnieć, o co poszło, o co się pokłócili, co takiego ważnego stanęło między nimi. Otóż nie było to nic takiego ważnego, skoro się o tym nie pamięta. I to nic było końcem przyjaźni, końcem czegoś, na co nie każdego stać, na co nie każdy zasłużył. Skąd ta refleksja? Byłem świadkiem czegoś takiego. Na szczęście wszystko zakończyło się szczęśliwie. Jedna ze stron się zreflektowała, a oboje o całym zajściu rychło zapomnieli. Potrafili obronić swoją przyjaźń.

... Z pieca spadło

Cieszmy się z posiadanych przyjaciół i szanujmy ich. Nie traćmy ich niepotrzebnie i z byle powodu. Na drugiego przyjaciela możemy już nigdy nie trafić.

Obyśmy w zdrowiu doczekali miast kłótni, przyjacielskiej rozmowy.

Niedziela, 31 października

Ostatnio obserwuję w telewizji najbardziej zdziwionego człowieka współczesnej Polski. Jest nim Marek Dyduch, sekretarz generalny odchodzącej w zapomnienie, postkomunistycznej partii, która obecnie nazywa się SLD. Jest zdziwiony za każdym razem, gdy wybucha jakaś afera, w której główną rolę odgrywa towarzysz (przepraszam, kolega partyjny) pana Dyducha. Pan Dyduch jest zdziwiony, bo przecież zna doskonale kolegę X czy Y i nigdy by się po nim nie spodziewał takiego czy innego postępowania, a przekrętu tym bardziej. Dlatego radzi oponentom, aby się wstrzymali do chwili, aż zapadnie prawomocny wyrok. A gdy już taki zapadnie, sekretarz Dyduch będzie ponownie mocno zdziwiony, bo przecież "takie postępowanie kolegi jest nieprawdopodobne". Tak samo jak główni bohaterowie mniejszych i większych afer będą zdziwieni, gdy prokuratorzy wniosą przeciw nim oskarżenie do sądu, a sąd przychyli się do wniosków prokuratora i wyda wyrok skazujący. Będą zdziwieni, bo przecież część prokuratorów, a także sędziów to co najmniej sympatycy partii, która powinna gwarantować swoim członkom bezkarność. I czasami to się nawet udaje. Zdziwienie jednak pozostaje i właściwie to należałoby zrobić porządek z pismakami, którzy co rusz wyciągają na wierzch takie czy inne sprawki.

Chciałbym w tym miejscu, jako dziennikarz-felietonista prowincjonalnej gazety donieść szanownemu panu sekretarzowi, że jego zdziwienie przekroczyłoby wszelką miarę, gdyby się dowiedział o sprawkach i sprawach swoich kolegów partyjnych na dole, na prowincji, a więc wśród ludzi, którzy osobiście nie są mu znani. Sumując więc zdziwienia, o których panu sekretarzowi wiadomo, oraz te, o których jeszcze nie wie i być może nigdy się nie dowie śmiem twierdzić, że jest najbardziej zdziwionym człowiekiem w Polsce i być może pozostanie takim na zawsze.

Wtorek, 2 listopada

Co roku nachodzą nas te same refleksje: oto jesień, właściwie koniec roku, bo zima, chociaż zwyczajowo wymieniana na końcu, obejmuje zaledwie kilka ostatnich dni kalendarza. I jest czymś innym, jest jak sen po długim, męczącym dniu. Czasami śnią się nam rzeczy wspaniałe, przyjemne, kolorowe, czasami fantastyczne i przerażające. Ale jest to tylko sen, coś, co niby należy do naszego życia, a jednak tym życiem nie jest. Zmierzch roku i zmierzch naszego życia - to jesień. Może być piękna, kolorowa, ale nigdy nie jest radosna. Przyroda jest zmęczona i ludzie są zmęczeni - zbliża się czas odpoczynku. Ta prawdziwa jesień w naszej strefie klimatycznej zaczyna się dla mnie w dniach poprzedzających 1 listopada. Po tej dacie nie ma już co liczyć na piękną pogodę, na wypełnione słońcem, chociaż chłodne dni. Teraz czeka nas deszcz i słota, zgniłe liście w parkach i zagajnikach, butwiejące poszycie lasu. Wiatry, a nawet wichury, po których na drzewach pozostaną pojedyncze osierocone listki. Ci samotnicy są jak nadzieja, więcej, są pewnością, że z wiosną ponownie drzewa i krzewy pokryją się młodym, pełnym życia listowiem, że znów zostanie podjęty trud tworzenia się nowego życia. Nie zawsze jednak pomyślny. Dlatego jesień jest tak trudnym okresem życia. Dla całej przyrody. Dla człowieka także.

To dobrze, że Dzień Zaduszny przypada jesienią. Ta pora roku sprzyja refleksjom, zastanowieniu się nad życiem własnym i tych, którzy nas opuścili. Niektórzy zupełnie niedawno. W literaturze ponieśliśmy stratę w postaci śmierci Miłosza. Dożył sędziwego wieku, napisał wiele mądrych książek, ale czy wypisał się do końca? Czy nie napisałby jeszcze bodaj jednego wiersza, który byłby lepszy, mądrzejszy od dotychczasowych? Czy odwiedzając naszych najbliższych na cmentarzach, zapalając na grobach kolorowe lampki, nie zapomnieliśmy o wielkim polskim poecie? Być może właśnie jemu nasza modlitwa jest bardziej potrzebna niż komukolwiek innemu. Poeta starał się być przyjacielem wszystkich (taki przywilej poetów), należy mu się więc "Wieczny odpoczynek" i nasza pamięć.

Z przykrością jednak obserwuję w te dni smutku i refleksji swoisty konkurs ustrojonych grobów, wielu wieńców, kolorowych lampek, wyfutrzonych krewnych lustrujących siebie nawzajem, porównujących bogactwo udekorowanych grobów. Przykro mi na to patrzeć. Nie na tym polega Dzień Zaduszny. Zajęci zewnętrznymi oznakami żalu często zapominamy o refleksji czy modlitwie. A to przecież nie tak.

Marek Teschke

2004.11.03