KORESPONDENCJA Z FRONTU

Środa, 7 lipca

Zamieszania wokół służby zdrowia ciąg dalszy. Niektóre szpitale biorą pieniądze za dodatkowe badania i wystawiają faktury. Pieniądze ma zwracać Narodowy Fundusz Zdrowia, ale minister zdrowia mówi, że szpitale nie mają prawa wystawiać faktur, jeżeli mają umowy z NFZ, a prezes tego ostatniego twierdzi, że nie ma prawa w ogóle wystawiać faktur. Kompletny obłęd, czyli popis kompetencji i fachowości na najwyższych szczeblach władzy. A co ma zrobić chory? Płakać i płacić? A jeżeli nie ma pieniędzy? Nie ma pieniędzy na leczenie, które według konstytucji powinien otrzymać bezpłatnie. Chociaż leczenie wcale nie jest bezpłatne, bo co miesiąc potrącają nam z pensji niemałą sumę.

... Z pieca spadło

Na szczęście między klinikami a prezesami NFZ dochodzi do rozmów. I po raz kolejny prezesi wprawiają mnie w zdumienie. Otóż okazuje się, że chcą dołożyć po złotówce za "punkt obliczeniowy", chociaż jeszcze kilka dni temu twierdzili, że nie mają ani grosza na płacenie faktur. Więc jak to jest? Mają pieniądze czy nie mają? A może prezes tę złotówkę dokłada z własnej kieszeni? To wykluczone. Nie po to jest się prezesem, aby cokolwiek dokładać. Więc skąd?

Czwartek, 8 lipca

Jeszcze niedawno pisałem na zakończenie felietonu - obym w zdrowiu doczekał nowej ustawy o służbie zdrowia. I co? Nie doczekałem. Zabolało, zaszumiało w głowie i musiałem się wybrać do przychodni (w tej relacji pomijam nazwiska i nazwę przychodni). To nic. Będę miał okazję poznać jak w Szczytnie pod rządami Marka Belki funkcjonuje służba zdrowia na dole. Na własnym organizmie sprawdzę co i jak. A moje doświadczenia wiernie opiszę.

Dzień pierwszy - w południe jestem w przychodni u tzw. lekarza rodzinnego. (Chcę podkreślić, że w całym cyklu - od wizyty w przychodni po szpital - występowałem jako zwykły chory, a nie literat z Warszawy - na szczęście Marek Teschke to mój pseudonim literacki. Nawet nie rozszyfrowano mnie jako współpracownika "Kurka Mazurskiego". Postanowiłem też nie dawać nikomu żadnych prezentów czy czegoś podobnego. Tyle słów wyjaśnienia wstępnego.) Niestety moja lekarka nie przyjmuje, ale jest zastępstwo. Kolejka niewielka. Dwie osoby. Szybko i bez zbędnych ceregieli dostaję skierowanie do chirurga. Jest grzecznie i miło. Punkt dla służby zdrowia.

Tego samego dnia jadę zapisać się do specjalisty na najbliższy termin. Okazuje się, że to już na dzień następny. Mam dziewiąty numerek. A że lekarz zaczyna przyjmować o szesnastej, a mnie ma zamiar przyjąć o siedemnastej, więc domyślam się, że to bardzo sprawny lekarz, albo pielęgniarka w rejestracji kłamie.

Piątek, 9 lipca

Naturalnie pielęgniarka wprowadziła mnie w błąd. Kolejka taka sobie, ruch niemały, ale... "trzeba mieć zdrowie, aby chorować". Jeszcze tyle zdrowia mam. Zamiast o siedemnastej zostaję przyjęty o wpół do siódmej. I tu plus dla lekarza. Miał przyjmować do szóstej, ale przyjmuje nadal, pewnie do ostatniego pacjenta. Nie mam czasu tego sprawdzić, bo werdykt brzmi: natychmiast do szpitala.

Jeżeli plus dla chirurga, to mały minus dla rejestratorki. Mogła czas wizyty wyliczyć lepiej.

W szpitalu. Na Izbie Przyjęć pustki. Na szczęście. Zjawia się chirurg, bada na nowo i wyrok - szpital i zabieg. Błagam o kilka dni prolongaty.

Skoro dotychczas żyję, to kilka dni nie robi różnicy. Wszystko grzecznie, przyjemnie, fachowo.

W tzw. międzyczasie na Izbie Przyjęć urwanie głowy: przybywa chorych, kogoś przywozi karetka, innych przywożą prywatne samochody.

Wracam do domu. Zaledwie na kilka godzin. Niestety muszę wracać do szpitala. Zwyczajnie się boję.

W szpitalu znów badanie, bo lekarz inny i na wózku na oddział. Kładą mnie na sali, która jest pod szczególną opieką (pooperacyjna). Rzeczywiście siostry błyskawicznie się mną zajmują. Fakt, żadnego dyskomfortu.

Naprzeciw leży ktoś po operacji. Stan ciężki. Rodzina pełni dyżur - zmieniają się co godzina.

Obok - za parawanem - kobieta. Nie wiem, co jej jest, ale śpi całą noc.

A ja, chociaż nie śpię, czuję się bezpiecznie.

Sumuję dotychczasowe doświadczenia: przychodnia - lekarz pierwszego kontaktu - w porządku; specjalista chirurg - też dobrze, można by usprawnić zapisy i ściślej określać godziny wizyty; szpital - na razie też bez zastrzeżeń.

Ale, jak mawiają, miłe złego początki. Pożyjemy, zobaczymy. A co zobaczymy, opiszemy w następnej relacji. Na szczęście cykl produkcyjny "Kurka" jest taki, że nim ktoś w szpitalu to przeczyta, to upłynie jeszcze 10 dni, a ten czas wykorzystam na dodatkowe obserwacje.

Obyśmy w zdrowiu... hm... doczekali następnej relacji.

Marek Teschke

2004.07.21