30 LAT, A MOŻE MNIEJ

Środa, 30 czerwca

... Z pieca spadło

Tytułowe 30 lat przewija się w tekstach kilku znanych mi starych piosenek (których jestem zwolennikiem), a także w prognozach trzeźwo myślących ekonomistów, którzy z ołówkiem w ręku wyliczyli, że przy obecnym wzroście gospodarczym tyle lat nam potrzeba, aby dogonić rozwinięte kraje europejskie. Dużo to, czy mało? Zależy dla kogo. Dla sporej części naszego społeczeństwa ta prognoza rodzi nadzieję, że doczekają się państwa nowoczesnego, sprzyjającego rozwojowi poszczególnych obywateli, zasobnego. Dla innej części naszego narodu to 30 lat jest wyrokiem, bowiem większość z nich roku 2034 nie doczeka. O co powinna się więc toczyć sprawa i wokół czego skupiać uwaga rządzących? Są dwie odpowiedzi. Pierwsza, której ekonomiści dają największy posłuch, jest taka, że należy jak najwięcej oszczędzać i na część społeczeństwa machnąć ręką czekając aż wymrze, by druga część za 30 lat żyła w dobrobycie. Druga - by wraz ze wzrostem gospodarczym równolegle podnosić poziom życia całego społeczeństwa i przez to skazywać tę młodszą połowę na dłuższe oczekiwanie wymarzonego dobrobytu. W pierwszej wersji osiąga się w niedługim czasie finansowe bezpieczeństwo państwa, umożliwia rozsądne inwestowanie i spokojną głowę rządu; w tej drugiej - poprawa życia następuje stopniowo i pozwala na cieszenie się z własnego wysiłku i mądrych rządów całemu społeczeństwu. To drugie rozwiązanie jest jednak bardzo niebezpieczne, podlega bowiem wahaniom często niezależnym od rządów w naszym państwie, a uzależnionym od załamań rynku, pogorszenia koniunktury czy wręcz katastrof poza naszymi granicami. Potrzebne też są - na co chciałbym zwrócić szczególną uwagę - mądre rządy. A z tym, jak widzimy, nie jest najlepiej. I nawet gdyby tak było, że przez 10 lat będziemy gospodarzyć rozsądnie, to może się przecież zdarzyć, że w roku jedenastym, albo dwudziestym dorwie się do najwyższych stołków grupa ludzi bez umiejętności i wiedzy, skłonna do prywaty, obciążona błędnymi teoriami ekonomicznymi lub zgoła utopijną ideologią i w ciągu paru lat zmarnuje to, co zostało wypracowane w latach poprzednich i trzeba będzie wszystko zaczynać od początku.

Czwartek, 1 lipca

(Dalszy ciąg notatek z poprzedniego dnia.)

Nie ukrywam, że należę do tej części społeczeństwa, która owego przewidywanego dobrobytu może nie doczekać. Wolałbym więc i ja trochę skorzystać na transformacji gospodarczej, która się u nas dokonała. Na to się jednak nie zanosi. W modzie jest oszczędzanie. Na wszystkim, co się da. A da się jedynie na grupach ludzi nie mających siły przebicia. Co mam na myśli? Podam przykład pierwszy z brzegu. Wiadomo, że na kolei pracuje o wiele więcej ludzi niż powinno. I co? I nic. Trzeba im dać pieniądze, bo sparaliżują transport. To tylko przykład. A że napisałem o kolejarzach - to przypadek. Równie dobrze mógłbym napisać o górnikach i kilku innych zawodach, broniących swoich przywilejów uzyskanych jeszcze w czasach, w których wartość pieniądza była umowna. Nie ukrywam też, że najmniejszą siłę przebicia mają grupy najmniej zasobne finansowo. I to nie jest z mojej strony populizm. Nie mam żadnego interesu krzyczeć o biedzie, bezrobociu i niesprawiedliwości. Nie pcham się do władzy, a praca w tłoku mnie przeraża. Czasami jedynie boli mnie myśl, że były pracownik zlikwidowanej szczycieńskiej Unimy czy Lenpolu, który w nowej rzeczywistości sobie nie poradził (nawet nieważne czy ze swojej, czy z cudzej winy) może obecnie cierpieć biedę, być bezrobotnym, a nie może nim być górnik, hutnik czy kolejarz (o innych nie mówiąc). W czym ten ostatni jest lepszy? Zgadzam się nawet na niezbyt dostanie życie - bo to wynik naszej wieloletniej błędnej i niesamodzielnej gospodarki, ale dzielmy ten niedostatek w szerszym gronie, niezależnie od tego czy pracowaliśmy w kopalni, czy w PGR. I bynajmniej nie mam na myśli zabierania komukolwiek godziwie zarobionych pieniędzy. Wręcz odwrotnie, cieszę się, gdy ktoś własną wiedzą, pracowitością i pomysłowością doszedł do dużych pieniędzy, bo to dzięki nim jeszcze mamy gdzieniegdzie pracę, dzięki nim jest nadzieja, że kiedyś będzie lepiej, bo wzrost gospodarczy im właśnie zawdzięczamy. Niech im się więc wiedzie. A zabieranie im pieniędzy przez fiskusa czy innymi metodami, to nie wyraz sprawiedliwości społecznej, a kara za to, że potrafili sobie poradzić. I to uczciwą drogą. Skończmy z myśleniem, że bogaty to złodziej. Myślmy raczej: bogaty, bo mądry i pracowity. A że są też wśród nich złodzieje, łapówkarze? Są. Bo mają okazję takimi być. To okazja czyni złodzieja! Zróbmy więc wszystko, aby tych okazji było jak najmniej. A do tego potrzebne jest dobre prawo i porządni ludzie, którzy będą tego prawa strzec.

I tu dochodzimy do sedna niniejszego tekstu. Najwyższa pora, abyśmy stworzyli - niemal od nowa - dobre prawo. Możemy to osiągnąć w jedyny możliwy sposób: zmieniając konstytucję. A ludzi, którzy mają tworzyć lepsze prawo i jego respektowania pilnować możemy jedynie wybrać w nowy, rozsądny sposób. Dlatego stwórzmy nową ordynację wyborczą. Ale nie po to, aby w każdym powiecie mieć własnego posła, który by interesów naszego powiatu bronił w najwyższych władzach państwa, ale po to, żeby wybrać w naszym powiecie najmądrzejszego z nas. Najmądrzejszego, najuczciwszego i godnego zaufania. Którego nie musielibyśmy się wstydzić, gdy występuje na trybunie sejmowej, i którego nie będziemy podejrzewać, że zrobił coś, bo miał w tym jakiś swój własny interes. Wybierzmy go bez względu na jego przynależność partyjną i nie dlatego, że władze partii na niego kazały głosować.

Obyśmy więc w zdrowiu nowej konstytucji i ordynacji wyborczej doczekali.

Marek Teschke

2004.07.07