DWIE STRONY MEDALU

Niedziela, 21 marca

Tyle się dzieje w kraju, że można dostać zawrotu głowy. Ale obiecałem w poprzednim numerze podzielić się dalszymi refleksjami na temat "Kurka Mazurskiego" i słowa muszę dotrzymać. Może to nawet lepiej, bo przez ten tydzień krajowa wirówka nonsensu nieco wyhamuje, opadnie piana i krajobraz stanie się bardziej przejrzysty.

... Z pieca spadło

Do dobrych stron "Kurka" należy przede wszystkim to, że jest. I że jest tygodnikiem (o charakterze gazety codziennej) apolitycznym, prezentującym różne poglądy; nie daje się przypisać do żadnej partii - sympatyzuje bowiem wyłącznie z ludźmi, którzy mają dobrze poukładane w głowie, a piętnuje głupotę i nieprawidłowości bez względu na przynależność i opcję polityczną czyli to, do czego został powołany - staje w obronie społeczeństwa, które publicznie reprezentuje. Jest to możliwe, bo "Kurek" jest własnością spółki dziennikarskiej, której nie zdołał połknąć niemiecki koncern prasowy Verlagsgruppe Passau. Wszyscy, którzy czytali artykuł Wojciecha Serafińskiego - naczelnego redaktora "Panoramy Mazurskiej" wiedzą o co chodzi i jakim zagrożeniem dla prasy lokalnej jest ten koncern. Aby bardziej uzmysłowić Czytelnikom działania tej grupy - w Polsce nosi ona nazwę "Polskapress" - wymienię tytuły prasy lokalnej do niej należące: "Dziennik Bałtycki", "Głos Wielkopolski" i "Gazeta Poznańska", "Ekspress Ilustrowany" i "Dziennik Łódzki", "Gazeta Wrocławska", "Słowo Polskie" i "Wieczór Wrocławia", "Dziennik Zachodni" i "Trybuna Śląska" oraz "Gazeta Krakowska". Naturalnie powiązana z tym koncernem jest spółka wydająca "Gazetę Olsztyńską" czyli Edytor. W jaki sposób? W prosty: zakupu wymienionych gazet lokalnych dokonał człowiek, który kierował Verlagsgruppe Passau i nazywa się Franz Xaver Hirtreiter - obecny właściciel Edytora. Wsławił się on między innymi tym, że po głośnym kiedyś śledztwie prowadzonym m.in. przez "Dziennik Bałtycki", a dotyczącym spotkania prezydenta Kwaśniewskiego w Cetniewie z rezydentem KGB Ałganowem, pan Hirtreiter rozpędził kierownictwo "Dziennika Bałtyckiego", zwolnił dziennikarzy, którzy się śledztwem zajmowali i napisał list do prezydenta, że więcej się coś takiego w jego prasie nie powtórzy. Taki przypadek cenzury z pewnością nie grozi żadnemu z dziennikarzy "Kurka Mazurskiego". I za to mu chwała.

Nie chcę przez to powiedzieć, że właściciel czy wydawca jest zawsze pewnego rodzaju cenzorem artykułów zamieszczanych w gazecie, bynajmniej, cenzorami stają się sami dziennikarze, gdyż w obawie przed zwolnieniem z pracy czy z innych powodów, kierują się - często podświadomie - strachem czy ich materiał spodoba się właścicielowi bądź wydawcy. Takiego kagańca nie nakłada się w "Kurku" gdzie właścicielami są ludzie wydający tę gazetę. Sytuacja ta sprzyja więc różnorodności materiałów przez co wcale nie należy rozumieć popierania przez dziennikarzy jakiejś opcji politycznej. Po tym co piszą trudno bowiem rozpoznać, komu jaka partia jest najbliższa. Kiedy już sam zorientowałem się mniej więcej w poglądach poszczególnych dziennikarzy przeprowadziłem test wśród warszawiaków, moich sąsiadów, którzy całe lato spędzają na Mazurach, a "Kurka" od czasu do czasu lub nawet stale czytują. Zapytałem mianowicie, kogo do której opcji politycznej by przypisali. Padały odpowiedzi absolutnie różne i najczęściej śmieszne, np. że Bielawska z pewnością ma męża strażaka, bo często relacjonuje zdarzenia z uroczystości strażackich, a współpracownik gazety Grzegorz Pietrzyk jest... księdzem. Ale z jakimi partiami są związani - nikt nie wiedział. Bo nie mógł wiedzieć. Dziennikarze "Kurka" są bezpartyjni. Sprawa jest o tyle prosta, że każda partia czy ugrupowanie samorządowe ma w obecnych czasach coś na sumieniu, więc w "Kurku" pisze się właśnie o tym. Chwali się natomiast działania społeczne, a nawet władz, jeżeli są one godne pochwały.

Nie będę natomiast wyróżniał kogokolwiek z piszących. To niech ocenią sami czytelnicy, bo ich opinia jest najważniejsza nawet wówczas, gdyby jury różnych konkursów nagradzało materiały pisane przez jednego czy drugiego dziennikarza.

Radzę jednak przedtem przeczytać "księgę gości" w internetowym wydaniu "Kurka", w której to anonimowi czytelnicy wyrażają swoją opinie o dziennikarzach pisujących w gazecie. Otóż nie spotkałem się tam z merytoryczną oceną jakiegoś artykułu. Jeżeli już, to były to niczym nie poparte inwektywy w rodzaju "Bielawska - odczep się od Pasymia" albo jeszcze dosadniej. Także listy do redakcji nie zawierają ocen, raczej są sprostowaniami lub próbami usprawiedliwienia działania władz przez ich rzeczników prasowych.

Nie jest więc najgorzej.

Czy to wszystko z tej dobrej strony medalu? Nie, ale po co wyliczać więcej. I tego starcza na dobrą gazetę, której układu graficznego, podziału na części tematyczne, zdjęć, ciekawych okładek mogą pozazdrościć nie tylko lokalne gazety.

A druga strona medalu. Jest i taka chociaż z okazji jubileuszu nie bardzo wypada o niej pisać. Ale co mi tam! Otóż zdarzają się "Kurkowi" wpadki. Jak chociażby tak sensacyjna jak ta o potomkach Łukasiewicza w jednej ze szczycieńskich aptek, która nie do końca okazała się prawdą. Dziennikarz stał się ofiarą "jednego informatora" (dla dobrego dziennikarza trzeba co najmniej dwóch źródeł). Denerwuje mnie też niekiedy mylenie pojęć z mojej branży, jak nazywanie konkursów recytatorskich (poezji) konkursami poetyckimi (w których startują poeci). Ale ogólnie są to drobiazgi. Polecam je czytelnikom zamiłowanym w tropieniu pomyłek i sygnalizowanie ich do redakcji. Niech wiedzą, że nie są nieomylni.

Ogólnie więc jest nieźle. Dobra strona medalu błyszczy w słońcu, a ta druga ciemna, nie rzuca się w oczy. Tak trzymać przez następne pięćset numerów.

I obyśmy tylko zdrowi byli.

Marek Teschke

2004.03.24