GDZIE KRAŚĆ KURY

Piątek, 27 lutego

Kończy się luty, w którym dwaj posłowie postanowili pościć i przeżyć miesiąc za 500 zł, mimo iż dysponują sumami o wiele większymi. Ma to być gest w stronę najuboższych. Gest pusty obliczony na osiągnięcie poklasku publiczności. Chyba, że chciało się uzyskać skutek odwrotny do zamierzonego. Co ni mniej ni więcej oznacza, że posłowie ci chcieli udowodnić sporej części społeczeństwa, że za pięćset złotych miesięcznie przeżyć się da, bo oni przeżyli. Co innego, gdyby im się przeżyć nie udało. Może ktoś spytać, skąd moja pewność, że posłowie ci przeżyją? Bo znam kilkanaście osób, które za tę sumę nie tylko potrafią utrzymać rodzinę, ale nawet starają się zapłacić co pilniejsze zobowiązania (czynsz, energia). Mogę sobie też łatwo wyobrazić, że w podobnej sytuacji znajduje się kilkaset tysięcy rodaków. Co oznacza, że dokonują czynu graniczącego z cudem.

... Z pieca spadło

Aby nie potępiać tych posłów tak do końca, bo - cokolwiek by mówić - wyszli na durniów bez wyobraźni i poczucia rzeczywistości, chcę ich usprawiedliwić: nie są jedynymi durniami bez wyobraźni w tym gronie. Podejrzewam też, że ich gest miał na celu charakter poznawczy - chcieli wiedzieć, co czuje człowiek biedny, który musi przeżyć za sumę wydawałoby się minimalną. Otóż mogę ich zapewnić, że tego uczucia nie poznają nawet wówczas, gdyby ich eksperyment trwał trzy miesiące, a nawet pół roku. Dlaczego? Bo w czasie jego trwania nie mogli się pozbyć świadomości, że w razie gdyby im się przeżyć nie udało, to po prostu sięgną po pieniądze z zasobnego konta, pójdą do restauracji (nawet tej sejmowej) i nażrą się do syta.

Tej świadomości, tego wentyla bezpieczeństwa nie mają setki tysięcy ludzi, którzy nie mogą sobie powiedzieć, że przerywają eksperyment z biedowaniem. Oni muszą za nędzne grosze żyć przez luty, marzec i tak dalej, ile tych miesięcy jeszcze ich w życiu czeka, nie mając żadnych perspektyw na to, że kiedyś to się skończy. Biedacy w polepszenie się ich sytuacji życiowej już nie wierzą. Jeszcze dwa lata temu liczyli na SLD, teraz nie liczą na nikogo, bo przecież nie na posłów, którzy postanowili przeżyć za pięćset złotych, bez względu na to, do jakiej partii należą. Jest wprawdzie w naszym społeczeństwie grupa ludzi, która daje się oszukiwać politykom, ale oni upatrują polepszenia swojej doli w tym, że po zmianach przynależność do partii rządzącej da im pracę, a nawet wygodny stołek, bez względu na posiadane umiejętności.

Czy zatem nie mamy szans na normalność? Na pokonanie biedy? Coraz bardziej w to wątpię. Dla pewności ja nie będę głosował na ludzi, którzy będą mi cokolwiek obiecywali. Będę natomiast głosował na tych, którzy chcą posprzątać. Nie ma bowiem takiej biedy, aby w gospodarstwie, domu, mieszkaniu czy najlichszym nawet kącie musiało być brudno. Naturalnie należy to rozumieć dosłownie i w przenośni. Posprzątanie rozumiem przede wszystkim jako uporządkowanie prawa.

Właśnie szykuje się kolejny bubel - ubezpieczenie rolników. Otóż głośno krzyczy się, że ubezpieczenie rolnicy powinni płacić od rzeczywistych dochodów. Wydaje się to racjonalne, a jest zwyczajnym bublem obliczonym na korzyść najbogatszych. Dlaczego? Wiadomo przecież, że część wielkich gospodarstw została kupiona "po koleżeńsku", za psie pieniądze i obliczona była na to, że kiedyś będzie to majątek, który można sprzedać. Tych wielkich połaci ziemi nikt nie uprawia. A jeżeli nie uprawia, to nie ma dochodu, a jak nie ma dochodu, to nie płaci wysokiego ubezpieczenia. Jasne? O kogo więc chodzi posłom i związkom rolniczym? O wiejską biedotę czy o siebie i swoich kumpli? Podaję powyższe jako przykład tworzenia prawa w naszym sejmie.

Niedziela, 29 lutego

Z wielkim zainteresowaniem zabrałem się za lekturę ostatniego numeru "Kurka". Ze względu na rozmowę, jaką redaktor Olszewski przeprowadził z posłem "Samoobrony" pt. "W swojej wiosce kur się nie kradnie". Nie dlatego, abym był zwolennikiem tej partii. Bynajmniej. Ale jej przywódca pan Lepper jest dla mnie interesującą postacią ze względów psychologicznych. Zastanawiam się bowiem, co takiego jest w tym człowieku, że cieszy się sporym społecznym poparciem i odwrotnie - co dzieje się ze społeczeństwem polskim, że upatruje nadziei na lepsze w takim człowieku. Naturalnie rozumiem, że każdy żyjący w biedzie czepia się bodaj najmniejszej nadziei licząc na poprawę swojego bytu. Mówią przecież, że tonący brzytwy się chwyta. Wydaje się to porównanie adekwatne do tego, co proponuje "Samoobrona" i jej przewodniczący. Mnie on kojarzy się z hochsztaplerem potrafiącym z rękawa wyciągać argumenty na poparcie swoich teorii. W tym także liczbowe. Kojarzy mi się też z obietnicą powrotu do czasów PRL-u, kiedy to wszystkim było dobrze, bo pracowało się w myśl zasady: "czy się stoi czy się leży - dwa tysiące się należy". Rozmowa w "Kurku" interesująca, bo obrazuje jakich ludzi dobiera sobie pan przewodniczący. I moje podejrzenia potwierdziły się. Mianowicie poseł Aszkiełowicz zapytany o supermarkety jak z rękawa wyciągnął przykład sklepiku, w którym towary są tańsze niż w markecie, a on to sprawdził, bo porównywał rachunki. Czy poseł kłamie? Może nawet nie, tyle że ten sklepik musiał należeć do jego wujka, albo jeszcze kogoś bliższego, od którego towary pan poseł mógł otrzymać nawet za darmo. Ale takimi przykładami nie powinien zawracać głowy społeczeństwu, bo nie każdy ma wujka w najbliższym sklepiku. Chyba, że było to w socjalizmie, w którym ceny brało się z sufitu, a towary po znajomości.

W rozmowie redaktor zapytał też o byłego naczelnika oświaty, członka "Samoobrony", którego usunięto ze stanowiska. Czy poseł upomniał się o niego u starosty, bądź żądał wyjaśnienia? Nie upomniał się, bo wolał rozmawiać o "d... Maryni" czyli o niczym, które nazywa "sytuacją w powiecie".

I tego należy się po panu pośle spodziewać - jak ponownie zostanie wybrany, na pomoc mogą liczyć tylko "kury w swojej wiosce". Inne można kraść ile wlezie.

Przy takich posłach - obyśmy tylko zdrowi byli.

Marek Teschke

2004.03.03