NIE CHCEM ALE MUSZEM

Wtorek, 27 stycznia

Chciałbym w moim dzienniku zanotować coś przyjemnego, a nawet wesołego. Ale tymczasem mój humor jest raczej wisielczy. Doniesienia ze Szczytna nietęgie, a krajowe jeszcze gorsze.

Bo z czego niby się cieszyć?

... Z pieca spadło

Wyprawa prezydenta Kwaśniewskiego do jego przyjaciela skończyła się tak, jak to bywa z wizytami do przyjaciół. Pojedli, popili, pogadali i w dobrych humorach się rozeszli. Nie można przecież uznać za sukces uzyskanie 66 milionów dolarów na remont i zakup samolotów transportowych dla wojska, skoro i tak te samoloty dowoziły i odwoziły polskich żołnierzy do Iraku i z powrotem. Transakcja ta bowiem przypomina mi usługi znajomego, który dotychczas woził nas do pracy swoim samochodem, a teraz powiedział: "a weź sobie tego malucha i sam o niego dbaj". W sprawie wiz nie uzyskał nasz prezydent nic, bo uzyskać nie mógł. Zbyt wielu Polaków pracuje w USA na czarno. Czyli sami sobie jesteśmy winni. To samo z kontraktami gospodarczymi w Iraku. Skoro nie ma tam naszych firm, to kto niby miałby te kontrakty zawierać? Przypomina to postawę niektórych naszych rodaków, że "to mi się należy". Pewnie niektórzy oczekiwali, że Irakijczycy i Amerykanie pofatygują się do Polski, najlepiej z dobrze wypchanymi portfelami, które opróżnią z miłości do nas. A miłość i interes nie idą w parze.

Do szewskiej pasji może też doprowadzić tzw. "plan Hausnera", mający polegać na oszczędnościach w różnych dziedzinach gospodarki państwowej. Obecnie zakłada on jedno - planujmy oszczędności, nawet wielomiliardowe, bo tak i tak, nie my (czyli rząd SLD) będziemy je wprowadzać w życie. Przypomina to hasło I sekretarza Edwarda Gierka "Pomożecie?"

Jeden tylko korzystny dla zrozumienia sytuacji wniosek na pocieszenie da się z obecnych poczynań rządu wyciągnąć: oczekiwania społeczne po transformacji 89 roku były zbyt wielkie i rządzić się nie da bez racjonalnego dzielenia się tym co mamy i co jesteśmy w stanie po prawie pięćdziesięciu latach socjalistycznej gospodarki sensownego wyprodukować. Czyli "z próżnego i Salomon nie naleje".

Oszczędzę sobie i czytelnikom rozważań na temat koalicji SLD z grupą parlamentarną Jagielińskiego. Oszczędzę, bo nie mam zamiaru brudzić sobie umysłu i rąk podobnymi tematami. Wiadomo, że polityka wymaga założenia ochronnych masek na twarz i gumowych rękawiczek na dłonie. Ale i te w tym wypadku niewiele pomogą.

* * *

Zmarł Aleksander Małachowski. Dziennikarz i publicysta znany mi od lat. I chociaż jego poglądy były różne od moich, nie mogę go w swoim dzienniku pominąć. Był bowiem przyzwoitym człowiekiem bardzo oddanym swoim poglądom i przywiązanym do swoich przyjaciół. Najczęściej spotykałem go na pogrzebach wspólnych znajomych. Stawiał się na nich zawsze mimo nawału obowiązków. Można powiedzieć, że był im wierny do końca. To także należy cenić. Był też nie lada oryginałem. Jeszcze stosunkowo niedawno uwielbiał dosiadać ciężkie motocykle, na których odbywał liczne podróże. Z pewnością też był człowiekiem o największym numerze butów, jaki w moim życiu spotkałem. Może tego ostatniego nie wypada mi z tak smutnej okazji pisać, ale przecież to prawda. Poza tym śmierć, to dla chrześcijan raczej radosne niż smutne zdarzenie. A pan Aleksander był wierzącym katolikiem, mimo iż nie lubił katolickich hierarchów. Odróżniał bowiem wiarę od kościoła.

Środa, 28 stycznia

Dziś dowiedziałem się o kolejnych zmianach personalnych w naszym rządzie. Mamy nowego ministra skarbu - już czwartego - którego nazwiska celowo nie zapamiętuję, bo przy tej szybkości zmian na tym stanowisku, nie warto sobie nazwiskami mózgu zaśmiecać. A Aldona Kamela-Sowińska, były minister skarbu, na wieść o jego mianowaniu wydała okrzyk: "Boże, chroń Polskę". Wybrano też nowego prezesa telewizji publicznej, którym został fachowiec Jan Dworak, człowiek obecnie związany podobno z Platformą Obywatelską, a którego ja pamiętam jako działacza opozycji, internowanego w okresie wojny "polsko-jaruzelskiej".

Po Dworaka trzeba było sięgnąć z powodu nie uzyskania odpowiedniej liczby głosów przez któregoś z trzech finalistów konkursu na prezesa TVP. Doszły mnie słuchy, że była umowa, iż za człowiekiem SLD zagłosuje też członek Rady Nadzorczej delegowany tam przez PSL, niejaki Marian Pilot - pisarz, nawiasem mówiąc pierwszy recenzent mojego debiutanckiego tomu opowiadań. Człowiek znienawidzony przez związek działkowców, który w czasach komuny był na tyle bezczelny, że zamiast na przydzielonej mu działce pracowniczej wzorowo hodować nowalijki, agrest i inne owoce, wspomagając w ten sposób ubogi rynek warzywny zasiał na niej trawę i wylegiwał się do góry brzuchem ku zgorszeniu ogółu działkowiczów.

Za czyn ów zresztą tej działki go pozbawiono. Miał głosować za człowiekiem SLD, ale się zbuntował. Bywa i tak.

Nie chciałem pisać o polityce i nici z tego wyszły. Mógłbym powiedzieć "nie chcem, ale muszem". Z kronikarskiego obowiązku.

A poza tym - obyśmy tylko zdrowi byli.

Marek Teschke

2004.02.04